Rydel
# 23 września, Toronto.
Klub.
Los Angeles
Miasto Aniołów, Światowa Stolica Rozrywki, Kreatywna Stolica Świata...
Gówno prawda.
Miasto, jak każde inne.
Jak wszystko, co nas otacza.
Przewidywalny film, wszyscy już znamy ten scenariusz. A ten, kto nie zna, ten ma szczęście. Czasem lepiej żyć w nieuświadomieniu.
Przez dwadzieścia jeden lat mojego życia zwiedziłam mnóstwo krajów, miast, stanów. Poznałam wiele, jak na mój wiek, kultur, każdej po trochę, ale co mi z tego? Nic, co do tej pory widziałam, nie różniło się specjalnie od reszty. Gdyby połączyć ze sobą wszystkie kraje w jedno, nikt by nawet nie zauważył. Może geolodzy, bo musieliby skreślać granice na mapach, i księgarnie, które by na tym zarabiały.
Spójrzcie na to z punktu tradycyjnego turysty - owszem, widać całe mnóstwo wyjątkowych miejsc, ale co z tego, jeżeli problem tkwi w człowieku? Przecież to on kształtuje ten świat. To m y go kształtujemy. M y jesteśmy tacy sami.
Dopasowani.
Do miejsca zamieszkania, do otoczenia, do tradycji, do zawodu, jaki wykonujemy... Dopasowani do wszystkiego, co robimy i z czym mamy styczność.
Pokusiłabym się o stwierdzenie, że wszystko w tym cholernym świecie jest jak odciśnięte od szablonu.
A Los Angeles... Los Angeles jest takie samo.
Zakłamane, wypchane tandetnymi tajemnicami, skrywanymi w ciasnych uliczkach. Wszyscy te sekrety znamy, ale udajemy, że ich nie widzimy. Po co? Nie nasza sprawa. Tak, mroczne zakamarki pełne ćpunów bez nadziei, problematycznych pijaków, wyimaginowanych gwiazd, zepsutych dzieci, jeszcze trzymających fason nastolatków, zagorzałych pracoholików, bezuczuciowych biznesmenów. Porzuconych psów i kotów. Wszyscy idealnie wpasowani w idealną hierarchię, zamknięci w swoim idealnym życiu. Idealnym? Nie dla nich. Idealny, bo od szablonu. Bez zbędnych zagnieceń, nawet nie ważcie się wykraczać za linie.
A ja?
Poprawka.
Ja i moi bracia?
Wciśnięci pomiędzy rubryki ''gwiazdy'' i ''normalne rodzeństwo''. Nie należymy do ani jednej, nie w całości.
Nigdy nie byliśmy typową rodziną. Wszystko w naszym życiu działo się wyjątkowo szybko. Według rodziców zostaliśmy urodzeni z darem do muzyki, co zawsze brzmiało dla mnie jak przereklamowany początek jakiegoś felietonu albo wywiadu w pierwszym lepszym szmatławcu, na co dzień zwanym gazetą. Dzieciństwo było zabiegane, starszy zajmował się młodszym. Każdy miał grafik, a w nim czas zarówno na obowiązki, jak i na przyjemności. Staraliśmy się tych grafików trzymać, a w szczególności części dotyczących przymusów.
Grafik. Szablon.
Nim się obejrzałam, już zdmuchiwałam piętnaście świeczek na zwykle różowym torcie urodzinowym. Dojrzewałam, choć nawet nie wiedziałam, jak to się stało i co się dziać będzie. Nie mogłam się porównywać do Rikera - pomimo dwóch lat różnicy on zawsze był dla mnie ''tym dorosłym'', a poza tym nie mogłam u niego szukać pomocy w kwestii dorastania, wiadomo, płeć przeciwna. Ale to on stawał się moim wzorem, najlepszym przyjacielem. Skrywał uczucia, trzymał je wewnątrz, i miałam wrażenie, że tylko Lynchowie potrafią to dostrzec. Od zawsze był naszym opiekunem, przez to też wciąż miałam do niego ten dziecinny respekt.
Dziękowałam w duchu, że w ogóle był. Sama nie dałabym rady. Czy na pewno? A może wtedy to ja byłabym "tą dorosłą"?
Do pewnego czasu nie widziałam różnicy między byciem dzieckiem - tą małą dziewczynką ubierającą wzorzyste sukienki, rysującą wielobarwne obrazki i wzorową uczennicą w szkole - a nastolatką. Myślałam, że wiek daje mi tylko więcej uprawnień i możliwości, ale sama nie wiedziałam, że diametralnie się zmieniałam.
Powoli, ale wyraźnie, docierały do mnie jakieś buntownicze myśli, choć ''buntownicze'' to raczej za mocne słowo. Sprzeciwiałam się wielu rzeczom, dokonywałam własnych wyborów, często głupich i nierozsądnych, ale w pełni swoich. Zapewne podejmowałabym je mądrzej, lepiej, ale tę niszę zaklepywali rodzice - a wiadomo, ja chciałam mieć inne, odwrotne zdanie.
Ciągle uważano mnie za tą samą słodką i uroczą dziewczynę, którą w gruncie rzeczy nadal byłam.
Gdzie ten słynny ''bunt nastolatki'', gdzie te idiotyczne błędy i zmienianie się na gorszą, żeby potem nagle oprzytomnieć i uświadomić sobie, co właśnie się zrobiło?
Wiedziałam, że coś tu nie grało.
Myślałam o tym - te imprezy, tony alkoholu, tanie narkotyki, łzawe pierwsze miłości, a nawet głupi pierwszy raz z jakimś przypadkowym chłopakiem - i choć się dziwiłam, jak tak można żyć, to tego wszystkiego nie było w moim dorastaniu. Nie zdążyłam sama skończyć, ba, nawet zacząć ze swoimi problemami, a rodzice zaganiali mnie do kłopotów rodzeństwa. To były najgorsze rozmowy - nigdy nie byłam cierpliwa, więc jak miałam wytłumaczyć młodszemu bratu co jest dobre, a co złe, tym bardziej, że sama jeszcze tego nie wiedziałam?
No bo kiedy miałam się niby dowiedzieć?
Wtedy pomagał mi Riker. Nie za dużo, ale zawsze.
Niepokoiło mnie to, że nawet teraz, jako kobieta stojąca przed lustrem i przygotowująca się do kolejnego koncertu na trasie rodzinnego zespołu, do niedawna będącego jedynie dziecięcą zabawą, potrafiłam wciąż zadawać sobie proste pytania.
''Czy się zmieniłam, dorosłam? Nie sądzę. Zmieniam się właśnie teraz. Na lepsze? Chyba tak. Na gorsze? Być może. Przecież kiedyś w końcu trzeba. Widzisz, znowu przytyłaś.''
Przewidywalny film, wszyscy już znamy ten scenariusz. A ten, kto nie zna, ten ma szczęście. Czasem lepiej żyć w nieuświadomieniu.
Przez dwadzieścia jeden lat mojego życia zwiedziłam mnóstwo krajów, miast, stanów. Poznałam wiele, jak na mój wiek, kultur, każdej po trochę, ale co mi z tego? Nic, co do tej pory widziałam, nie różniło się specjalnie od reszty. Gdyby połączyć ze sobą wszystkie kraje w jedno, nikt by nawet nie zauważył. Może geolodzy, bo musieliby skreślać granice na mapach, i księgarnie, które by na tym zarabiały.
Spójrzcie na to z punktu tradycyjnego turysty - owszem, widać całe mnóstwo wyjątkowych miejsc, ale co z tego, jeżeli problem tkwi w człowieku? Przecież to on kształtuje ten świat. To m y go kształtujemy. M y jesteśmy tacy sami.
Dopasowani.
Do miejsca zamieszkania, do otoczenia, do tradycji, do zawodu, jaki wykonujemy... Dopasowani do wszystkiego, co robimy i z czym mamy styczność.
Pokusiłabym się o stwierdzenie, że wszystko w tym cholernym świecie jest jak odciśnięte od szablonu.
A Los Angeles... Los Angeles jest takie samo.
Zakłamane, wypchane tandetnymi tajemnicami, skrywanymi w ciasnych uliczkach. Wszyscy te sekrety znamy, ale udajemy, że ich nie widzimy. Po co? Nie nasza sprawa. Tak, mroczne zakamarki pełne ćpunów bez nadziei, problematycznych pijaków, wyimaginowanych gwiazd, zepsutych dzieci, jeszcze trzymających fason nastolatków, zagorzałych pracoholików, bezuczuciowych biznesmenów. Porzuconych psów i kotów. Wszyscy idealnie wpasowani w idealną hierarchię, zamknięci w swoim idealnym życiu. Idealnym? Nie dla nich. Idealny, bo od szablonu. Bez zbędnych zagnieceń, nawet nie ważcie się wykraczać za linie.
A ja?
Poprawka.
Ja i moi bracia?
Wciśnięci pomiędzy rubryki ''gwiazdy'' i ''normalne rodzeństwo''. Nie należymy do ani jednej, nie w całości.
Nigdy nie byliśmy typową rodziną. Wszystko w naszym życiu działo się wyjątkowo szybko. Według rodziców zostaliśmy urodzeni z darem do muzyki, co zawsze brzmiało dla mnie jak przereklamowany początek jakiegoś felietonu albo wywiadu w pierwszym lepszym szmatławcu, na co dzień zwanym gazetą. Dzieciństwo było zabiegane, starszy zajmował się młodszym. Każdy miał grafik, a w nim czas zarówno na obowiązki, jak i na przyjemności. Staraliśmy się tych grafików trzymać, a w szczególności części dotyczących przymusów.
Grafik. Szablon.
Nim się obejrzałam, już zdmuchiwałam piętnaście świeczek na zwykle różowym torcie urodzinowym. Dojrzewałam, choć nawet nie wiedziałam, jak to się stało i co się dziać będzie. Nie mogłam się porównywać do Rikera - pomimo dwóch lat różnicy on zawsze był dla mnie ''tym dorosłym'', a poza tym nie mogłam u niego szukać pomocy w kwestii dorastania, wiadomo, płeć przeciwna. Ale to on stawał się moim wzorem, najlepszym przyjacielem. Skrywał uczucia, trzymał je wewnątrz, i miałam wrażenie, że tylko Lynchowie potrafią to dostrzec. Od zawsze był naszym opiekunem, przez to też wciąż miałam do niego ten dziecinny respekt.
Dziękowałam w duchu, że w ogóle był. Sama nie dałabym rady. Czy na pewno? A może wtedy to ja byłabym "tą dorosłą"?
Do pewnego czasu nie widziałam różnicy między byciem dzieckiem - tą małą dziewczynką ubierającą wzorzyste sukienki, rysującą wielobarwne obrazki i wzorową uczennicą w szkole - a nastolatką. Myślałam, że wiek daje mi tylko więcej uprawnień i możliwości, ale sama nie wiedziałam, że diametralnie się zmieniałam.
Powoli, ale wyraźnie, docierały do mnie jakieś buntownicze myśli, choć ''buntownicze'' to raczej za mocne słowo. Sprzeciwiałam się wielu rzeczom, dokonywałam własnych wyborów, często głupich i nierozsądnych, ale w pełni swoich. Zapewne podejmowałabym je mądrzej, lepiej, ale tę niszę zaklepywali rodzice - a wiadomo, ja chciałam mieć inne, odwrotne zdanie.
Ciągle uważano mnie za tą samą słodką i uroczą dziewczynę, którą w gruncie rzeczy nadal byłam.
Gdzie ten słynny ''bunt nastolatki'', gdzie te idiotyczne błędy i zmienianie się na gorszą, żeby potem nagle oprzytomnieć i uświadomić sobie, co właśnie się zrobiło?
Wiedziałam, że coś tu nie grało.
Myślałam o tym - te imprezy, tony alkoholu, tanie narkotyki, łzawe pierwsze miłości, a nawet głupi pierwszy raz z jakimś przypadkowym chłopakiem - i choć się dziwiłam, jak tak można żyć, to tego wszystkiego nie było w moim dorastaniu. Nie zdążyłam sama skończyć, ba, nawet zacząć ze swoimi problemami, a rodzice zaganiali mnie do kłopotów rodzeństwa. To były najgorsze rozmowy - nigdy nie byłam cierpliwa, więc jak miałam wytłumaczyć młodszemu bratu co jest dobre, a co złe, tym bardziej, że sama jeszcze tego nie wiedziałam?
No bo kiedy miałam się niby dowiedzieć?
Wtedy pomagał mi Riker. Nie za dużo, ale zawsze.
Niepokoiło mnie to, że nawet teraz, jako kobieta stojąca przed lustrem i przygotowująca się do kolejnego koncertu na trasie rodzinnego zespołu, do niedawna będącego jedynie dziecięcą zabawą, potrafiłam wciąż zadawać sobie proste pytania.
''Czy się zmieniłam, dorosłam? Nie sądzę. Zmieniam się właśnie teraz. Na lepsze? Chyba tak. Na gorsze? Być może. Przecież kiedyś w końcu trzeba. Widzisz, znowu przytyłaś.''
Do małej, różowej kosmetyczki chowam puchaty pędzel, którym przed chwilą nakładałam róż i rzucam ją na kanapę obok pokrowca od gitary Rocky’ego. Opieram się rękami o mały stolik i patrzę na siebie w lustrze. Widzę to, co zawsze. Wszystkie zmartwienia dotyczące zespołu i roztrzepanych braci - zamknięte w jednej osobie. Przyglądam się sobie dokładnie. Może coś się zmieniło? Może zaraz odszukam choć krztę tej naturalnej radości, tej samej co parę miesięcy temu?
Nic.
W kącie czoła dostrzegam mały wyprysk. Z miejsca zakrywam go dawką korektora, zapominając o fakcie, że i tak będzie zasłonięty przez włosy.
Brawo, Rydel, z zewnątrz się zatuszowałaś, pierwsza część kamuflażu włączona. Co z drugą?
Uśmiecham się lekko. Jeszcze szerzej i szerzej.
Żadnych negatywnych emocji.
Koncert, muzyka, adrenalina.
Szczęście.
Przechadzam się z wolna po pokoju, tłumacząc podświadomości, że wszystko jest w porządku. Wmawiam to sobie, ale zrezygnowana znowu wracam do toaletki.
Uspakajam oddech. Jest w dobrze. Będzie jeszcze lepiej.
Poprawiam koszulkę na wysokości kości biodrowych i wzdycham lekko. Gdy wracam spojrzeniem do twarzy, w obiciu zauważam kogoś, kogo przed chwilą tutaj nie było.
- Laura? – Odwracam się w mgnieniu oka i spoglądam na stojącą parę metrów przede mną szatynkę.
Marano podbiega do mnie, stukając obcasami, i obie łączymy się w przyjacielskim uścisku.
- Skąd ty się wzięłaś w Toronto? – pytam, gdy w końcu się od siebie odsuwamy, jednocześnie rozglądając się za resztą zespołu. Nie ma nikogo, za to słyszę coraz głośniejszy hałas dochodzący z sali koncertowej. Ludzie na nas czekają.
- Jestem tu przejazdem, więc postanowiłam wpaść. – Laura uśmiecha się serdecznie, również przebiegając wzrokiem po pomieszczeniu. – A gdzie reszta?
- Właściwie to nie wiem, ale zaraz zaczynamy meet and greet. Matko! Gdzie ty kupiłaś te buty? – Dopiero teraz zwracam uwagę na jej czarne, skórzane botki za kostkę. Mam kilka podobnych par, ale te biją konkurencję bez wątpienia.
- W Nowym Jorku – tłumaczy, przyglądając mi się. Ostatnimi czasy nie lubię, gdy ludzie na mnie patrzą. Czuję się jeszcze grubsza. – Znowu schudłaś – mówi z troską w głosie.
- Nieprawda – kłamię, przynajmniej jeśli chodzi o suche fakty. Bo nawet jeśli strzałka na wadze spada coraz niżej, ja i tak wiem, że tyję. – Ważę tyle samo, jeśli nie więcej.
Lustruję ukradkiem strój dziewczyny. Obcisłe dżinsy i top opinają jej idealnie szczupłe ciało.
Słyszę odgłos kroków i śmiechy, więc odwracam się w ich stronę. Zza rogu wychodzą chłopcy, którzy, zobaczywszy Laurę, baranieją.
- Lau? – pierwszy odzywa się Ross, mierząc szatynkę z góry do dołu, a dziewczyna jedynie się rumieni z coraz szerszym uśmiechem na ustach. Urocze.
- Laura! – Ratliff wybiega zza Rikera i zamyka Marano w uścisku godnym niedźwiedzia.
- Cześć, Ell – śmieje się dziewczyna, klepiąc Rata po plecach. Ukłucie w brzuchu daje o sobie silnie znać. Zdążyłam się poznać na odczuwaniu głodu w moim żołądku, to nie on.
Nie, nie jestem zazdrosna.
- No hej, Lau. – Riker obejmuje lekko dziewczynę, po czym rusza w kierunku lustra, przed którym przed chwilą stałam.
- Siemka, mała. – Rocky przybija Laurze piątkę. – Co ty tutaj robisz?
- Właściwie jestem tutaj przejazdem, a skoro gracie koncert, to zwyczajnie nie mogłam go przegapić.
Przyglądam się im z boku, zerkając na Rossa, który wydaje się być zawstydzony.
- Hej! – W wejściu staje Ryland. – O, cześć, Lau. Słuchajcie, wchodzicie za piętnaście minut – zwraca się do Rikera właśnie odchodzącego od lustra.
- Jasne. – Starszy brat kiwa głową i staje obok mnie. – Gotowa, księżniczko? – pyta, szturchając mnie ramieniem.
- Zawsze. – Uśmiecham się, udając, że nie bolał mnie ten kuksaniec. Ostatnio najlżejsze uderzenie zaczynam odczuwać mocniej.
- Jadłaś?
- Tak.
On wie, że to nieprawda, i ja wiem, że to nieprawda, ale nikt nie ma ochoty się kłócić. Riker jedynie wzdycha i przygląda się przepychance Ratliffa, Rocky’ego i Laury. Ross nadal stoi z boku, ale w końcu się odzywa.
- Laura, możemy pogadać?
Marano patrzy na niego przez chwilę znad ramienia Ellingtona, który właśnie zamknął ją w kolejnym niedźwiedzim uścisku, targając jej i tak rozwichrzone włosy.
- Jasne. Ell, byłbyś tak łaskaw…? – Szatynka patrzy na Ratliffa, a ten niechętnie ją puszcza.
- Ale to nie koniec – ostrzega. – Nikt bezkarnie nie nazywa mnie starym śledziem.
- Jak to nie? Co z moimi prawami? – dziwi się Rocky i zaraz na jego plecach ląduje rozjuszony Ell.
- Toronto! Nadchodzimy! – krzyczy.
Kręcę głową ze śmiechem, ale bardziej ciekawi mnie sytuacja Rossa i Laury, którzy z dystansem między sobą zmierzają w kierunku wyjścia z przebieralni.
Patrzę na Rikera, ale w jego spojrzeniu widzę to samo niezrozumienie.
Ross
#23 września, Toronto
Klub
- Słuchaj… - zaczynam, gdy udaje mi się w końcu przekręcić zamek w drzwiach od toalety. – Co ty tutaj robisz? – pytam, stając z Laurą twarzą w twarz.
Jest zdecydowanie za blisko, żeby ta rozmowa mogła przebiec normalnie. Ale kto powiedział, że tak musi być?
- Jestem przejazdem, już mówiłam.
Widzę jej rumieńce, gdy zakłada pasmo włosów za ucho. I wiem, na co mam ochotę.
- Laura, czy…?
- Jak zawsze – przerywa mi i wpija się w moje usta jak wygłodniały wampir. Z miejsca przyciągam ją jak najbliżej, choć czuję w tym swój błąd. Ciśnienie skacze mi do góry, kiedy jej dłonie dotykają moich ramion, szyi, karku, a na koniec ciągną delikatnie za włosy z tyłu głowy.
Mruczy w moje usta i uśmiecha się. Sam robię to samo.
Nie potrafię jej odmówić. Nigdy nie potrafiłem. W takich sytuacjach w szczególności.
Łapię ją za uda i unoszę do góry. Obracam nami i przyszpilam ją plecami do drzwi. Teraz już nic nie zdziałam. Napieram mocniej torsem na jej klatkę piersiową.
Silne pukanie w drzwi przestrasza dziewczynę. Laura odrywa się ode mnie z rozszerzonymi źrenicami, a o moje usta odbija się jej poszarpany oddech.
- Wyłazić mi, zaraz wychodzimy! – krzyczy Rocky waląc mocno w drewno. Puszczam szatynkę.
- Idziemy – mówię, ale przyśpieszone tętno w pierwszej próbie nie pozwala mi na głośniejszy głos. – Idziemy!
Laura podchodzi do umywalki i opiera się o nią rękoma. Po chwili odkręca wodę i chlapie nią w swoją twarz. Staję przy niej.
- Wszystko jest okej – zapewniam, choć sam nie wiem czy siebie, ją, czy też nas obojga. Pochylam się obok niej, nie zdając sobie sprawy, że nie starczy dla mnie miejsca. Prostuję się natychmiast.
Marano osusza się zielonym ręcznikiem z wieszaka obok i odkłada na to samo miejsce.
- Prawie wszystko jest okej – szepcze i, wymijając mnie, otwiera drzwi od pomieszczenia. Przystaje w nich, zawieszona między łazienką a korytarzem. – Tak, ja też tęskniłam.
Wychodzi.
Jest zdecydowanie za blisko, żeby ta rozmowa mogła przebiec normalnie. Ale kto powiedział, że tak musi być?
- Jestem przejazdem, już mówiłam.
Widzę jej rumieńce, gdy zakłada pasmo włosów za ucho. I wiem, na co mam ochotę.
- Laura, czy…?
- Jak zawsze – przerywa mi i wpija się w moje usta jak wygłodniały wampir. Z miejsca przyciągam ją jak najbliżej, choć czuję w tym swój błąd. Ciśnienie skacze mi do góry, kiedy jej dłonie dotykają moich ramion, szyi, karku, a na koniec ciągną delikatnie za włosy z tyłu głowy.
Mruczy w moje usta i uśmiecha się. Sam robię to samo.
Nie potrafię jej odmówić. Nigdy nie potrafiłem. W takich sytuacjach w szczególności.
Łapię ją za uda i unoszę do góry. Obracam nami i przyszpilam ją plecami do drzwi. Teraz już nic nie zdziałam. Napieram mocniej torsem na jej klatkę piersiową.
Silne pukanie w drzwi przestrasza dziewczynę. Laura odrywa się ode mnie z rozszerzonymi źrenicami, a o moje usta odbija się jej poszarpany oddech.
- Wyłazić mi, zaraz wychodzimy! – krzyczy Rocky waląc mocno w drewno. Puszczam szatynkę.
- Idziemy – mówię, ale przyśpieszone tętno w pierwszej próbie nie pozwala mi na głośniejszy głos. – Idziemy!
Laura podchodzi do umywalki i opiera się o nią rękoma. Po chwili odkręca wodę i chlapie nią w swoją twarz. Staję przy niej.
- Wszystko jest okej – zapewniam, choć sam nie wiem czy siebie, ją, czy też nas obojga. Pochylam się obok niej, nie zdając sobie sprawy, że nie starczy dla mnie miejsca. Prostuję się natychmiast.
Marano osusza się zielonym ręcznikiem z wieszaka obok i odkłada na to samo miejsce.
- Prawie wszystko jest okej – szepcze i, wymijając mnie, otwiera drzwi od pomieszczenia. Przystaje w nich, zawieszona między łazienką a korytarzem. – Tak, ja też tęskniłam.
Wychodzi.
Raff, czy ty też słyszysz te piski? No wiesz, te o Raurze? :') I te paznokcie na drzwiach?
Tak. Witam po tygodniu.
Nie. To nie jest blog o Raurze. Spokojnie.
Więc... Jak tam u was? Widzę, że prolog przypadł do gustu. Szkoda, że do tej części pt. "Dajcie mi nóż".
Jestem zaskoczona tak szybkim i licznym odzewem oraz komentarzami. Bardzo wam za to dziękuję wraz z Raff. To daje niezłego kopa radości i motywacji. Wyciągnęliście mnie na chwile z kanionu emocjonalnego. Jesteście wielcy. Komentarze dla bloggera są ważne i sami bloggerzy wiedzą to najlepiej.
Mam nadzieję, że teksty z kratką z prawej strony są zrozumiałe - to po prostu czas i miejsce akcji. :D
Mamy Rydel, mamy Rossa. Trochę filozofii pisanej przez schorowaną Raffy gdzieś w sierpniu :')
Um, Martyna? Wspominałyśmy, że będą tu povy wszystkich z R5? Nie? No, to teraz wspominam.
Dziękuję za nominację do LBA, odpowiedzi na pytania i nasze nominacje znajdziecie w zakładce.
Pytania na ask lub gg, jakby co.
Do rozdziału 2? I guess.
Dziękuję, pozdrawiam,
Sparrow.
Aaach... C: Jeszcze jedno.
Nie mogę pisać dużo, bo notka będzie dłuższa od rozdziału. Ful werszyn masz pod R25, potem jeszcze nagram filmik, a teraz leci werszyn demo.
Życzę ci, gnomie, zdrowia (as said typ w TVP na Sylwka - bo resztę sobie kupimy), weny (dużo weny), miłości (aj noł ju łont it c: ), czasu na spanie (podziel się ._.), farta w zaufaniu (ludzie to szmaty), spotkania mnie i Miki w na koncercie (siara roku 2015, zakumujemy się z Drzyzgą (y) ), spokoju, dobrej armaty na ojca (Fiskars c: ), dżdżownic, czołgów, worków oraz reszty wartości i rzeczy, których pragniesz. Najlepszego, Malutka :')
Malutka. Ta. Wyższa o 4cm. Malutka. ._.
Witam Was, moje cukiereczki, serniczki i pierniczki kochane.
Nawpychałam się trochę wyrobów cukierniczych mojej babci, nie wińcie mnie za to.
Jak się podoba pierwszy rozdział? Rzeczywiście, nie wspominałyśmy o perspektywach wszystkich z R5. Teraz już wiecie. c: I jeszcze jedna sprawa. Spostrzegawczy czytelnicy zauważyli, że w prawym górnym roku jest data i miejsce akcji, ale chodzi bardziej o to, że prolog był wysunięty w czasie do przodu, więc to, co się dzieje w tym rozdziale jest jeszcze przed wydarzeniami z prologu. (Y)
Gdyby ktoś ustawił nam kamery w pokojach i ogarniał nasze rozmowy na Facebooku, po opublikowaniu prologu, to miałby niezły ubaw. Tyle zawałów na raz, tyle radości. Czoug osiąga rzeczy niemożliwe, ponad dwa tysiące wyświetleń, 18 komentarzy pod prologiem i 17 obserwatorów przez cztery dni.
Dzizys.
Dodatkowo, rozdział dedykowany Mice, Mikusi, Pannie Mice.
Ludzie. Zgadnijcie, jakie dwie dziewczyny dzięki niej dostaną bluzy R5 z Smile w obrębie najbliższego tygodnia?
I zgadnijcie, kto zaspami zdjęciami wszystkie Instagramy?
Anno. Jesteśmy świetne.
Więc. Do rozdziału namber 2.
Pozdrawiam,
Raffy.
Ps. Tak, to ja mam urodziny. :')
iekawostka, rozdział 1.: Nie było na niego żadnego planu. Raff napisała początek i plan podczas choroby. Co więcej, miałam inny rozdział 1, ale przeskoczył chyba do rozdziału 8. :')
Cześć, Laczusie!
OdpowiedzUsuńWiecie, że powinnam właśnie kończyć się ogarniać, a dalej bez życia siedzę w łóżku?
Wróć, teraz już z życiem, nowy na czołgu to lepsze niż wizyta listonosza z bluzami! :D
A dedykacja na czołgu, o kurczę, to precjozo! Robię skriny, muszę zapamiętać tę chwilę i moją radość.
Walić Raurę, lol, dzieci, nie zabijcie mnie, okej?
Pov Rydel wymiata!
Tego mi zawsze brakowało w blogach o R5 - prawdziwych ludzi i ich problemów. Bo skoro my siedzimy i piszemy "nie żryj kurwa tego cukierka, przytyjesz, szmato!" to dlaczego Dell miałaby być inna? Chociaż i tak liczę na jakieś ćpun akcje. Wiecie jak bardzo lubię dramy i psychiczne rzeczy.
Rozdział precjozo, ewidentnie precjozo!
Odmeldowuję się i uciekam się ogarniać.
Raffy, kochanie, jeszcze raz wszystkiego najlepszego!
Uwaga, gimb mode: "SUPER ROZDZIAŁ, CZEKAM NA NEXT!"
Nie, jednak nie. Więcej tego nie napiszę.
Opierdole i siekiery czekają w szafie. Jak na razie.
Kocham!
M.
Pierwsza!
OdpowiedzUsuńReszta później, bo mam lekcje hahahaha...
~G~
Dobra, druga xD
UsuńNienawidzę tego telefonu i braku czasu na komentowanie. Powinnam wyrobić się w 10min.
Postać Rydel mnie przeraża. Może to zbyt mocne słowo, ale chyba wiecie, co mam na myśli. Te jej przemyślenia...myślałam, że się rozpłaczę. To takie prawdziwe, a ja mam problem z dopuszczeniem rzeczywistości do siebie.
Biedna, po prostu biedna. Już jej współczuję.
A Ross... Ra... Nie, nie przejdzie mi to. Samą Laurę bym zniosła, ale Rau... już nie.
Ale liczy się talent autorek, więc będę wiernie czytać.
2 minuty! Wyścig z czasem!
Droga Raffy ( czy to przywilej tak Cię nazywać? Może lepiej brzmiałoby p. Martyno?) życzę Ci wszystkiego najlepszego <5
Zdrowia, szczęścia, weny i miłości, ogólnie wszystkiego, o czym marzysz.
Czekam na rozdział 8 hahaha
Pozdrawiam.
~G~
No i wreszcie coś normalnego, naturalnego. Większość blogów opowiada o miłości, zdradzie i znowu się kochają. A tu bum normalne problemy, normalnych ludzi. Tutaj przynajmniej Rydel jest pokazana jako normalna dziewczyna, a nie gwiazda. So... nie rozpisuję się, bo za bardzo nie ma czasu. Baju
OdpowiedzUsuńDzień dobry,
OdpowiedzUsuńRozdział podoba mi się niezmiernie. Jest inny niż te na pozostałych blogach, które mam w mojej kolekcji. Inny w tym dobrym sensie. To miał być komplement.
Raffy- wszystkiego najlepszego z okazji urodzin :)
Czekam na rozdział numer 2.
Z poważaniem,
Natalia♥
Raura....Boże....powieście mnie ;-;
OdpowiedzUsuńdobrze, że nie skupiacie się na niej...
rozdział był bardzo dobry
muszę docenić wasze starania :)
Rydel...rozumiem ją
polubię jej postać :)
albo może inaczej...będę ja uważać, za wyjątkowo bliską
taaak...nie wiem jak to zrobiłyście, ale zdołowałyście mnie dzisiaj jeszcze bardziej
gratuluję...
wiek buntu...dobre sobie
już w tym rozdziale pokazujecie szukanie swojego miejsca w świecie
może trochę radykalnie, ale czy to aż tak rzadko się zdarza?
gratuluję dobrze wykonanej roboty :)
czekam na R2
Czy tylko ja potrafię wykrzyczeć na pół szatni damskiej ' Nowy na czougu!'? Mimo że wiedziałam o której mniej więcej rozdział się pojawi. Zresztą nieważne.
OdpowiedzUsuńCzytając przemyślenia Rydel, po prostu nie potrafiłam się oderwać i byłam gotowa przywalić każdemu, kto tylko odważyłby mi się przeszkodzić w czytaniu tak zwykłych słów połączonych w jednolitą, piękna całość.
Jej przemyślenia są takie prawdziwe, takie realne, a mimo to, że się tak wyrażę, przerażające. Może to przez to, że rzeczywistość taka jest, a my jesteśmy tylko głupimi ludźmi 'dopasowanymi do szablonu', którzy nie potrafią tego dokładnie zauważyć?
Może przesadzam, ale przez was chyba zaraz wpadnę w jakieś kompleksy dotyczące mojego stylu pisania. Nie mam wam jednak tego za złe. jak najbardziej nie! Bo jeśli mam czytać taką twórczość, nawet kompleksy są tego warte.
Naprawdę. Pytam się samej siebie, jak to możliwe, że ktoś pisze tak, by mnie poruszył. To po prostu wasz talent. Uwielbiam wasza twórczość niezmiernie.
Wszystkiego najlepszego, Raffy, jeszcze raz!
Pozdrawiam Was gorąco!
OKEJ KOCHANE ZABIJE WAS W TYM MOMENCIE.
OdpowiedzUsuńTylko gdzie jest moja siekiera?
Aż mi się nie chcę czytać....
A MIAŁO BYĆ ZERO RAURY .___.
Okej proszę was z tą raurą stop!
Matko zacznę chyba omijać fragmenty gdzie ona się pojawia.
Okej dosyć.
Koniec myślenia o raurze .__.
Więc to tak chyba moja księżniczka trafiła do psychiatryka.
GRUBAS? TO CHCECIE Z NIEJ ZROBIĆ?
Halo Delly obejrzyj sobie film "Stay Strong" Demi Lovato i wszystko będzie okej C:
Tak ogólnie to niesamowity rozdział.
Like always.
Czekam na nexta.
Ogólnie słyszałam, że Raff masz urodzinki więc wszystkiego najlepszego <5
CZEKAM
i matko raura.
DONT
DO
THIS
TO
ME
Beznadzieja ;/ a miało nie być Raury.... Szkoda bo chciałam czytać bloga :C
OdpowiedzUsuń"Nie, nie będzie żadnych raurowatych scenek"
OdpowiedzUsuńJasne kuwa ._.
Hyghym.
Ave wam Spaffy.
Najlepszego Raffy (aj noł, miałas wczoraj". Weny, weny, weny, weny, zdrowia, częścia, tarczy antymieczykowej z AT, bunkru antyczołgowego, miłości, psychofanek *macha do ciebie* :')
I czasu. I kasy. I koncertu R5. Tak.
Nie czytać komentarza wyżej. Nie ma lipy i beznadziei. NIE MA! Jest miłość, są problemy braci, jest ból brzucha, jest git. ALE NIE MA BEZNADZIEI!!!
Się wkurzyłam. Rossdział jest extrastyczny i w ogóle cudowny. <5
Gif jest cudny *.*
A. Pjona Rydel. Też chudnę, a mam wrażenie, że tyję. :')
Także Raffy, szyskiego naj za wczoraj. :)
Czymajta się Spaffy.
~Sara
DWA DNI BEZ INTERNETU.
OdpowiedzUsuńDWA.DNI.
CZUJECIE TĄ KURWICĘ?
POZBAWIONA DOSTĘPU DO ŚWIATA. JAK ŻYĆ?!
Tylko się raz zdążyłam do biblioteki wkrasc (w dupie mam, że malujecie) i przeczytać jakieś 2 linijki R1. A potem zostałam elegancko wykurzona. Gupie bibliotekarki ._.
Także mam nadzieję, że rozumiecie, co się ze mną działo.
10 komentarzy przede mną :_: I CHUJ. Trzeba mi było internety naprawić. i z komórką coś zrobić.
Nigdy więcej takiego odcięcia.
NIE, WCALE NIE MA TYLE LUDU PRZEDE MNĄ. TAKA MAŁA FATAMORGANA. A SPAFFY WCALE NIE MA DEPRESJ, ŻE NIEPI NIE MA (zgadzam się! cc:)
YKHYM. NIEWAŻNE. MOŻECIE SE TAM BYĆ DO GÓRY I SZCZYCIC SIĘ MIEJSCEM. ALE TO MIELI TWORZY CUDA W POSTACI WYBITNYCH KOMENTARZY. Sorry, no trochę respektu.
Także ten. Rozgrzejmy się.
RAFFY, KOCHANIE. ZDĄŻYŁAM CI TYLKO WKLEPAC "NAJLEPSZEGO" I BUM. Wywalilo. Maczalas w tym palce. ja wiem .-. I tak cię kocham.
Ciebie też, Ania. Was obie. TAKA PIĘKNA, DŁUGA NOTKA! Palce lizac!
Ale, ale. Najchętniej oczywiście czytam wszystkie notki (RAFFY, MISZCZU :")), ale należy się skupić na rozdziale. Będzie trudno, ale dam radę c:
Tak niewinnie. Takie nic. Koncercik, fani, trochę rozmyślań, Niepi nie pisze rozdziału itd. JASNE, JASNE. A PSYCHIATRYK TO JA SE NA DUPIE NAPISAŁAM.
cccccc:
cccccc:
(taki ładny akcent graficzny, proszę nacieszyć oko)
Raura. Gimby się buntują. Ania chce wykastrowac gimbazę.
Hy. Jasne. Już myślą, że będzie wszystko w stylu: R2 - "Kocham Lau, jestem z nią szczęśliwy", R10 - "Zdradziła mnie głupia szmata" R25 - "O jejku, będziemy mieli dziecko"
Yhy. Yhy. Tak, tak, z pewnością.
Czoug nie ma prawa być tak banalny, ludzie. Zresztą żaden dobry blog chyba by taki nie był.
No. Walnęłam pouczeniem, jestem spokojna.
I CO, SMARKACZE?
JEST NIEPI Z KOMENTARZEM?
JEST.
JEST LEPSZA OD WAS?
JEST.
DZIĘKUJĘ, DO WIDZENIA. DOBRANOC, SI JU LEJTER I OGÓLNIE ŻEGNAM.
Powinnam napisać referta czcionką arial, bo ten rozdział zasługuje na taki komentarz. Niestety nie mam siły. Przepraszam, postaram się napisać go później.
OdpowiedzUsuńMacie jeszcze siły na kolejne LBA jeśli tak, to wiedzcie, że was nominowałam. Pytania na : r5-sny-nie-spelnione.blogspot.com
Nie mam jakoś humoru na żadne słodkie słówka, czy lajtowe komentarze. Chyba te depresyjne piosenki, późna godzina, ciemna obramówka bloga i fakt, że dopiero co przebrnęłam przez prolog tak na mnie wpłynął. Taka depresyjna Rika, że aż strach.
OdpowiedzUsuńNie wiem jak skomentować pierwszy rozdział. Nigdy nie wiem jak skomentować poważne blogi. Takie najlepiej się czyta, ale nie wiem jak je skomentować.
Nie cieszę się, że to Laura jest tą dziewczyną, która owija nogi wokół Rossa. Wiem, że to nie o Raurze, wiem. Ale taka po prostu jestem... Nie wiem, nie lubię ich jako ich. Mimo to, postaram się to odłożyć na bok. A teraz obiektywnie - mam wrażenie, że jest coś dziwnego w tej relacji. To niedokończone pytanie Rossa, zachowanie Laury po tym zbliżeniu. Tak, ja też teskniłam. Jakieś to zimne takie... Nie wiem, może to moja nadinterpretacja.
Rzecz, która mnie osobiście mega zdziwiła to fakt, że Laura oblała sobie twarz wodą... Chodzi mi o to, że na sto procent miała make up, a większość dziewczyn pomyślałaby o tym, przed wylaniem na siebie wody. Wydaje mi się, że musiała czuć, że to orzeźwienie jest jej naprawdę potrzebne, skoro to zrobiła.
Albo ja jestem popieprzona XD
Co do Rydel to zaczyna się na poważnie. Anoreksja? O tym zaczęłam pisać początek mojego nowego opowiadania. A raczej na razie tylko szkic, bo nie skończyłam starego, lol.
W każdym razie problem XXI wieku. Wydaje mi się, że jeden z najgorszych.
Czekam na kolejny rozdział.:)
Pierwsze co mi przychodzi do głowy po przeczytaniu tego rozdziału, to zwykłe WOW! Dlaczego? Ponieważ ta historia rzeczywiście jest inna niż wszystkie, które czytam z R5 w roli głównej. Co prawda to dopiero sam początek i tak naprawdę niewiele możemy powiedzieć o samej fabule, ale ja jak najbardziej jestem w nim zakochana. Dogłębnie mnie zainteresował i sprawił, że łaknę więcej. POV Rydel jest mocnym wstępem, to nie ulega wątpliwości. Z całą pewnością ma zaburzenia odżywienia, co oczywiście nie jest łatwym tematem, bo tak naprawdę całe mnóstwo bloggerów dodaje podobny wątek w swoich opowiadaniach. Jednym wychodzi to dobrze, inni przesadzają. Mam nadzieje, że Wam uda się ten problem nakreślić w sposób odpowiedni. Bez przekombinowania.
OdpowiedzUsuńMi tam Laura nie przeszkadza. Nie wiem o co ludzie mają ból dupy. Taka sama z niej osoba, jak z każdego innego. Równie dobrze mogła mieć inaczej na imię, ale to Wasze opowiadanie, Wasza historia i to Wy nią rządzicie a nie inni. Jeśli ona miała tam być, to będzie/jest i nikt nie ma prawa się do tego przyczepić. Wątek Rossa i jej, bez wątpienia jest inny, ale mi to pasuje. Lubię takie rzeczy. I jeśli ich relacja ma być pokręcona, to pozostaje mi tylko na nią czekać.
Powodzenia, misie!
- matrioszkaa! xx