Strony

piątek, 27 lutego 2015

6. ''No good way do this to end.''

~ 17 ~

Ratliff

#28 września, Lowell.
Szpital.

Chaos.
Wbiegamy do szpitala kilka minut przed północą. Do końca życia zapamiętam cholerną dwudziestą trzecią pięćdziesiąt cztery.
Stormie płacze, Mark wariuje. Chcę przekrzyczeć tą anarchię, ale nikt mnie nie słyszy. Biegnę do pierwszej pielęgniarki i, olewając jakiekolwiek zasady, szarpię ją za ramię. Wydzieram się, gdzie oni są, co się z nimi dzieje, ale ona niewzruszona odsyła mnie do recepcji, każąc mi zachować spokój, i szybkim krokiem odchodzi.
W dupę wsadź sobie swój spokój.
Obejmujący Stormie Mark podchodzi do kobiety za wielkim biurkiem.
- Może mi pani powiedzieć co się dzieję z piątką nastolatków? Nazwisko Lynch. Mieli wypadek, podobno przywieziono ich tutaj - mówi. Jego głos, podobnie jak całe ciało, drży.
- Informacji udzielam tylko rodzinie. Mogę prosić o dowód tożsamości?
- Moi przyjaciele właśnie walczą o życie, a pani, kurwa, prosi o jakieś zasrane dowody?! - krzyczę coraz głośniej. Uderzam otwartą dłonią o blat, ale to wcale nie przynosi ulgi.
- Procedury - syczy z jadem w głosie.
Zaciskam pięści wbijając sobie paznokcie w skórę. Zabiję ją zaraz.
Pan Lynch z zamachem kładzie na stół dowód osobisty. Kobieta rzuca tylko okiem na główne dane i odsuwa go dłonią. Wpatruje się w ekran komputera, wpisując coś na klawiaturze.
- Ross i Rocky Lynch odesłani na oddział odwykowy, stan stabilny. Rydel silnie osłabiona, wymiotuje krwią. Pan Riker silnie poobijany, żadnych wewnętrznych urazów. Ryland został potrącony, uszkodzona czaszka i fragment kręgosłupa, walczą o niego na OIOM-ie.
Wszystko cichnie. Nagle, jakby ktoś w ułamku sekundy wyłączył system. Szmery, krzyki, szepty, dziwne odgłosy.
Dźwięk rozbijanego szkła i szloch.
Mój świat się wali.
Odwyk, jaki odwyk? Krew? Potrącenie? Jakim cudem, przecież...
- Proszę iść pod salę numer dwadzieścia pięć.


- Damy radę, słyszysz? Damy radę.
W tej sytuacji ''damy radę'' jest zdecydowanie lepsze niż ''wszystko będzie dobrze''. Sam chciałbym wierzyć, że rzeczywiście będzie d o b r z e.
- Tak - szepcze Delly, przymykając oczy z wycieńczenia. Długie rzęsy zatrzymują się na skórze policzka. Łapię jej dłoń i delikatnie gładzę jej grzbiet kciukiem. W prawym kąciku ust widnieje trochę zaschniętej krwi, więc ścieram ją palcem. Mruczy coś niewyraźnie i niespokojnie porusza głową.
Po zobaczeniu na korytarzu poobijanego i roztrzęsionego Rikera, zrozumiałem - nic nie będzie od teraz proste. Wszystko zaczęło się zmieniać już od początku wakacji, tego miałem świadomość. Ale to, do czego posunęli się Rocky i Ross?
Nieodpowiedzialni gówniarze.
Patrzę na twarz Rydel i odgarniam mokre włosy z jej spoconego czoła. Śpi. Przykładam do ust jej dłoń i delikatnie całuję.
Na małym stoliku po prawej nagle podświetla się ekran mojego telefonu. ''Zaraz jedziemy do hotelu. Zabierasz się z nami?'' - widnieje wiadomość od Marka. Spoglądam na godzinę, jest przed drugą w nocy. Normalnie śniłbym właśnie o niestworzonych rzeczach. Wysyłam twierdzącą odpowiedź i chowam komórkę do kieszeni. Szarpię za zasłony wielkich okien i podchodzę do drzwi.
Odwracam się jeszcze na chwilę.
Uwierzę dla ciebie, Malutka. Będzie dobrze, zobaczysz.



Riker

#28 września, Lowell.
Szpital.


"Pełno ludzi pyta mnie
Czy boję się śmierci.
O tak, boję się śmierci.
Nie chcę jeszcze umierać."
Eminem, Still Don't Give A F*ck


Krzyki, śmiechy, piski, westchnienia ulgi, szepty, trzaski, jęki... Setki dźwięków próbuje się wedrzeć do mojej głowy, jednak ja ciasno otulam się swoimi pustymi myślami, nie dopuszczając do siebie bodźców zewnętrznych. Jedyne, co czuję, to zimne kafelki, na których siedzę, i zimna ściana, o którą się opieram.
Nagle wszystko staje się takie zimne. Szorstkie. Nieprzyjemne. Nawet mój oddech wydaje się zamarzać.
Kilka ładnych lat robiłem, co się dało, żeby wybić siebie i rodzinę z szablonu życia codziennego. Kilka ładnych lat kładłem się do łóżka późnym wieczorem, wykończony dniem przepełnionym zajęciami. Kilka ładnych lat stawiałem problemy rodzeństwa ponad swoje, bo uważałem, że jeśli pomagam im, to pomagam i sobie. Kilka ładnych lat miałem nadzieję, że dam radę.
Nadzieja. Najgorszy typ nadziei to ten, gdy już nie wiadomo, po co ją jeszcze trzymasz. Ja swoją zaczynam puszczać.
Wpatruję się w białą ścianę na przeciwko mnie, jakbym patrzył w lustro. Tak właśnie się czuję - jak ogołocony z kolorów mur, od którego wszystko się odbija, na którym ostrzejsze przedmioty zostawiają bolesne rysy, do którego wyburzenia wystarczy jedno celne uderzenie. Różnica polega na tym, że mój mur się roztrzaskuje. Wręcz słyszę uderzenia spadających na ziemię kolejnych cegieł, każda z nich rozpada się na tysiące kawałeczków.
Ross, Rocky... Po Rossie mógłbym... Rossa mógłbym podejrzewać o to całe ćpanie, jest młodszy. Ale Rocky? On zapewne wiedział o tym od początku. Powinien był zachować się dojrzalej.
Jednak nie wiem, który z nich zaczął i nie dowiem się, dopóki nie wpuszczą mnie do ich sali w oddziale odwykowym.
A Rydel?
Mechanicznym odruchem podnoszę się z podłogi.
Czy mogę powiedzieć "a nie mówiłem"?
Ruszam wzdłuż nieznanego mi szpitalnego korytarza, mijają mnie kolejni ludzie. Głowę mam spuszczoną, nie widzę ich twarzy, nie wiem, który to pacjent, a który odwiedzający. Ja jestem pacjentem. Cholera, chcę być odwiedzającym. Co ja pieprzę? W ogóle nie chcę tu być.
Kiedy byłem mały, szpital kojarzył mi się z babcinymi ciastami przynoszonymi przez nią na pocieszenie w chorobie. Kojarzył mi się z kawałami, które opowiadał tata, żeby nie było mi, nam smutno. Z pokrzepiającym, szerokim uśmiechem mamy. Z przytulaniem, bo od tego ma się rodzeństwo.
Z Rylandem, który z racji wieku niezbyt ogarniał sytuację, ale zawsze chodził uśmiechnięty.
Z Rossem, który siedział na krześle przy szafce, kreśląc na kartce czy serwetce  kolejne linie ołówkiem, kredką lub długopisem, żeby potem móc się pochwalić wesołym, starannie wykonanym obrazkiem, mającym poprawić humor.
Z Rocky'm, który zawsze wskakiwał na łóżko chorego i zgadywał, ile jeszcze dni owy chory musi tu siedzieć, bo tak mu nudno, gdy brakuje jednego z członków rodziny.
Z Rydel, która śpiewała dziecięce piosenki, proste i zabawne, stukając pałeczkami w cymbałki.
Niespodziewanie korytarz się kończy, a ja zatrzymuję się dwa centymetry od drzwi. Zaglądam przez jedną z dwóch szybek umieszczonych w białym drewnie. Balkon?
Rozglądam się wokół, ale nikt nie zwraca na mnie uwagi, więc naciskam na chłodną, metalową klamkę i pcham za nią do przodu. Stawiam pierwsze kroki na betonowej posadzce i zamykam za sobą drzwi, czując pierwsze podmuchy wiatru. Opatrunek zakrywający cały mój policzek drga.
Balkon ma powierzchnię nie większą niż pięć metrów kwadratowych, kształtem przypomina kwadrat i otoczony jest solidną, kamienną lub betonową barierką. W obu kątach znajdują się metalowe krzesła, ustawione przodem do stojącego na środku, tuż pod 'ogrodzeniem', masywnego stolika.
Słyszałem kiedyś, że życie nie daje nam tego, czego chcemy, ale to, co dla nas ma. Jeżeli więc życie ma mi do zaoferowania już tylko ból i straty, to nie zamierzam chcieć niczego więcej, bo i po co się wysilać?
Zwinnym, prostym ruchem  pozbawionym chęci wskakuję na stolik. Piękno miasta przykrytego bezproblemową kołdrą nocy zapiera dech w piersiach.
Czasem jednak człowiek sam nie wie, czego ma się spodziewać od życia. Czego chcieć. Ja też już nie wiem. Czy mam jeszcze jakiś pomysł na życzenia? Czy może jednak mój limit się wyczerpał?
Stawiam jedną stopę na szeroką, betonową barierkę.
Pomyśl życzenie, Riker.
Unoszę się i, utrzymując równowagę, dostawiam drugą stopę.
Czego chcesz, Riker? No już, pomyśl to pieprzone życzenie.
Na niebie chmury gwiazd, jedna jaśniejsza od drugiej. Żadna nie spada.
Wiem. Być spadającą gwiazdą. Być spadającą gwiazdą, która nie dotarła jeszcze nawet do połowy drogi na nieboskłony. Być spadającą gwiazdą, spełnić czyjeś życzenie.
Zamykam oczy.
Pukanie w drzwi. Krzyk. Ratliff?
- Riker! Riker, ty skończony idioto! Złaź stamtąd!
Ratliff, daj spokój, co ty bredzisz? Gwiazdy nie schodzą, gwiazdy spadają.
Stawiam pierwszy krok w pustą przestrzeń, zimne powietrze. Drugi stawia się sam.
- Riker!
Hej, Rat. Nie chciałem takiego zakończenia. Ryland też.
Chciałem żyć, pamiętasz?





UWAGA: BONUS
ROZDZIAŁ SZÓSTY W ROZPISCE:

- ROZDZIAŁ PO WYPADKU-
Ryland do szpitala, Rocky i Ross na odział, Rydel wymiotuje krwią. Rat do niej idzie, Rik ma spacer, DUP DEPRECHA, DUP SPOJRZENIE, DUP BALKONIK I JEDNO WIELKIE MAJ HART ŁIJ GOŁ OOOON EEENNND OOOOOONNNN.
Wali w dół, Stormie krzyczy, co się dzieje nie wie nikt, bo Riker drze ryja A BYLIW AJ KEN FLAAAAJ
CUT!
Następny rozdział c:

P.S. Tak. Tak, inne rosspiski rozdziałów wyglądają podobnie. Serio.





6 komentarzy:

  1. Zabij się, zabij się!
    Znaczy ten kjdjdkxxxdks eeee makarena!
    Czytając końcówkę povu Rika, miałam w głowie jedno zdanie - nie bój się lecieć, przecież niebo należy do gwiazd.
    Ja wiem, że ten balkon będzie metr nad ziemią i skończy się złamaną nogą.
    Albo pod nim będą takie daszki, jak w Interesie na kółkach pod domem Dżeki Czana.
    Nie zabijecie tak szybko jednej z głównej postaci.
    Dell rzyga, głąby na odwykowym, alleluja, dobra wixa.
    Tak.
    Ogólnie wrażenia na plus.
    Lubię kiedy innym się pieprzy, kiedy mi się pieprzy, nawet jeśli im pieprzy się tylko na blogu.
    Never mind.
    Mam w głowie zbyt duży chaos żeby napisać coś kreatywniejszego także ten, do następnego.
    Mikunia

    OdpowiedzUsuń
  2. Tabletki się skończyły po ostatnim rozdziel. Boże, cała się trzęsę i nie trafiam w literki. Z góry przepraszam za błędy.
    Zaczynam czytać.

    OIOM???!!! Ryland! Nie! Co?! Nie! Złe kobiety!

    Rydel... Biedna Rydel. A povy Ratliffa miały być zacne. Ten nie jest zacny, bo się nie śmiałam!
    Riker, mężu, trzymaj się!

    Matko, Riker jest... taki realistyczny. Dziękuję za to, że piszecie o nim w tak wspaniały sposób. Jest taki, jak go sobie wyobrażam, ale Wy dodatkowo ubieracie to w piękne słowa.
    Złaź w tej chwili z tego balkonu. Wracaj, zanim najdą cię głupie myśli.
    Riker! Nie, nie, nie! Złaź! Ja powiem życzenie! Niech Riker nie skacze, proszę.
    Boże, nie! Ell ściągnij go stamtąd!

    NIENAWIDZĘ WAS! NIENAWIDZĘ!
    ...
    ndidnsuzjdhcjskjsndjsjzhddhhd
    Teraz nie wiem, co napisać. Pustka w głowie. Jesteście zbyt wesołe. Tak, Sparrow, ZBYT wesoła notka po povie Rikera. Pov zacny, cudowny, taki prawdziwy. Czy ja mogę się doszukać tekstu Kamila Badnarka? "Życie nie daje nam tego czego chcemy, lecz tylko to co dla nas ma". To Bednarek, nie? A może jednak nie.
    Dobra, muszę się położyć. Ale zanim to, napiszę do Anuli, żeby pod żadnym pozorem nie czytała Czouga. Gotowa zabić Was za Rocky’ego. A ja bym jej pomogła... Nienawidzę Was i uwielbiam jednocześnie. To denerwujące, kiedy chcesz zamordować własne mentorki, a nie możesz, bo to twoje mentorki! Ugh!
    Idę stąd. Za dużo wrażeń, jak na jeden wieczór.
    Boję się Was. Weny na nexty :*
    xoxo
    ~Liv~

    OdpowiedzUsuń
  3. Heh.
    Ale supi.
    Malffu daje okejke, bo Malffu się podoba.
    Malffu powinna komentować rozdział 1. Później 2, później 3, później 4, później 5 a dopiero wtedy ten.
    To nie jest rozdział pierwszy.
    .
    .
    .
    JAKA JA JESTEM SZALONA.
    Ale no nie mogłam nie skomentować. Jakaś taka nagła chęć mnie naszła, to korzystam.

    "Uwierzę dla ciebie, Malutka. Będzie dobrze, zobaczysz."
    Takie urocze. Się rozkleiłam.
    Keeen ju fiiil dys loooow tunaaaajt....
    Nie? Okej.
    Niech mnie ktoś przytuli.

    Ściana. Riker. Riker. Ściana. Balkon. Nogi. Stolik. Brak ściany.
    Wiesz co? Zostań przy ścianie. To będzie twój nowy frend. Ale przy niej zostań.
    Nie zostałeś.
    Kurde.
    Jakby Cię tu przekonać?

    "Zamykam oczy *i liczę dooooo trzynastuuuuu*. Pukanie w drzwi."
    Serio? No weź. Już mu pozwoliłam, a wy mu tak po chamsku przerywacie. A niech se skacze.
    Zrobicie mu na dole basenik?
    C:

    Pozdrawiam, Malffu.
    Bez gorączki, tym razem.
    35.5 standardowo.
    Chcę mojego jednorożca. A na nim Idiotę. Wtedy bede szcześliwa.
    TERAZ.
    Pozdrawiam, Malffu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie jestem w stanie napisać dobrego komentarza.
    Ten rozdział zasługuje jednak na komentarz.
    Mój nie będzie pewnie zbyt porywający, ale jeśli chcecie znać moją reakcje, wiedzcie jedno: płakałam

    OdpowiedzUsuń
  5. Powie mi ktoś, czemu mam w głowie 'spadam kulami gradu, topnieje u twych stóp..' Dawida Podsiadło, jak czytam 'aj bylif aj ken flaj' Rikera? Znaczy ten... Pov Rikera.
    Ale tu muszę się zgodzić z Miką - nie uśmiercicie głównego bohatera ot tak.
    Złamie dodatkowo nogę, parę żeber i może rękę, ale nie mozna go uśmiercić na początku.

    Kurde, jak czytam dolegliwości R5, to wygląda prawie jak jakaś gruba, studencka impreza. Rydel sie tak upiła, ze az rzyga krwią, Ross i Rocky wzięli narkotyki, Rik chce skakać z balkonu... Co oni na UWM-ie byli? :o Kortowiada im się odbija? Bo to bardzo prawdopodobne.. Ja mam jakies chore skojarzenia.

    Anyway.
    Rossdział bardzo mi się podobał :')
    Pov Ellingtona jest taki realistyczny i romantyczno- nie wiem jaki.
    A tam na górze zapomniałam o Rylandzie. OIOM? Really?
    To juz nie Kortowiada...
    Brak słów. Normalnie bym was zabiła, ale tak pięknie to opisałyście, że jednak mam ochotę was uściskać. <3
    Spaffy, rządzicie!
    See ya. :")

    OdpowiedzUsuń
  6. W tym rozdziale jasno i wyraźnie widać, że Riker już upadł. Że nie ma sił. Nie potrafi już być tym dorosłym i odpowiedzialnym starszym bratem. Stracił nadzieję, że jego próby i działania jakkolwiek pomogą jego rodzeństwu. On już się nawet nie nadaje do życia. Moim zdaniem teraz tylko będzie egzystował, zawieszony między rzeczywistością, a swoją wyobraźnią. Jak długo tak pociągnie nim nie zdarzy się tragedia? Ile pociągnie będąc w bliżej nieokreślonym stanie, z którego on sam musi chcieć wyjść. Jak dla mnie on zwyczajnie nie ma na to sił. Po prostu nie ma.
    Zadziwiła mnie postać Ratliffa w tym rozdziale. Bez swoich durnych wypowiedzi, całkowicie pozbawionych sensu słów i głupich gestów, nie był sobą. Był kimś zupełnie innym. Jakby dorosłym? Martwiącym się? Myślącym dojrzale i poważnie. Lubię takiego Ratliffa, chociaż szkoda, że ukazał się w takich okolicznościach. Jednak ukazał się i pokazał, że ze względu na okoliczności, potrafi być kimś więcej niż idiotą.
    Mimo trudnej tematyki i fabuły oraz tego, że tak naprawdę wciąż niewiele wiemy o tym, co dla zaplanowałyście, podoba mi się ta historia. Czekam na więcej i więcej. Nie traćcie wiary oraz chęci do pisania jej, co? Proszę! Życzę Wam wszystkiego dobrego :)

    - matrioszkaa! xx

    OdpowiedzUsuń