poniedziałek, 11 maja 2015

10. "I was tryna play too cool to get caught up."

~ 13 ~

Rydel

#29 październik, Los Angeles
Szpital psychiatryczny


Pokierowana przez Jamesa docieram do drzwi stołówki. Popycham je opornie, po czym wślizguję się do środka.
Niska, szczupła kobieta z burzą płomiennorudych loków na głowie, siedzi przy jednym z okrągłych stołów. Ze skrzyżowanymi elegancko nogami pod krzesłem wertuje jakieś pisemko.
Lokuję się dwa krzesła dalej. Nie lubię być obmacywana przez obce kobiety.
- Witaj, Rydel. - Scarlett, bo tak kazała do siebie mówić, spogląda na mnie słodko znad okularów.
- Yhm - mruczę cicho, zakładając ręce na piersi. Kurczę, humor mi dopisuje. - Znaczy, dzień dobry. Dobry wieczór.
- Jak się czujesz?
Czy oni nie znają innego pytania? No nie wiem, o ulubione danie, najlepsze wspomnienie, kolor podpasek... Tylko ciagle "jak się czujesz".
- Normalnie. - Wzruszam ramionami. - Jeszcze żyję, co nie?
Pani Dawson kiwa głową i odkłada okulary na gazetę.
"Podstawy prawidłowej diety". Też tak robiłam przed sprawdzianem z hiszpańskiego.
- Już czas popracować nad twoim dziennym menu. - Kobieta odchyla się do tyłu i opiera wygodnie. Idę w jej ślady.
- Ależ ogórkowa pań Smith jest wyborna. Śmie pani wątpić? - Przekrzywiam głowę na bok i uśmiecham się.
Nasze pierwsze spotkanie polegało na tym, że ona gadała, a ja przytakiwałam lub wydawałam z siebie pomruki.
Jestem jedną z dwóch pacjentek w tym ośrodku, do których przychodzi. Drugą osobą jest Alice, dzika gotka wyglądająca jak szkielet. Z tego, co mi się obiło o uszy, wnioskuję, że siedzi tu już od trzech miesięcy. Jak dotąd chyba z raz miałam z nią jakikolwiek kontakt - wzrokowy.
W ośrodku nie tworzy się więzi. Niemal zawsze panuje tu cisza. Wraz z braćmi jesteśmy więc co najmniej dziwnym zjawiskiem.
Nie lubię Scarlett. I ona to wie.
Ale się nie poddaje, zarabiać jakoś trzeba.
- Z akt lekarskich wynika, że nigdy nie miałaś problemów z wagą - kontynuuje. - Co się stało?
Pochylam się nad blatem i opieram o niego łokcie.
- A pani to jest psychiatra czy dietetyk?
- Dietetyk. - Przewraca oczami. - Ale chyba muszę znać przyczynę twojej choroby.
- To nie jest choroba. Nie jestem chora.
- A ja jestem latająca reklamówka - parska i zaczyna stukać palcami o blat.
Spoglądam przez okno, jedyne w pomieszczeniu. Na dworze jest widocznie ciepło, słońce grzeje pełną parą, a na niebie nie ma ani jednej chmurki. Kilkanaście metrów dalej zaczyna się mały, topolowy lasek, prawie zawsze zielony.
Obrazek jak z bajki. Gówno, nie bajka.
Nagle dostrzegam ruchomy obiekt tuż za oknem. I nie jest to ptak.
- W takim razie nie powinna być pani tam? - Wskazuję palcem na foliowy worek, unoszący się i opadający pod wpływem wiatru.
Kobieta podąża spojrzeniem we wskazanym kierunku.
- Reklamówka. No i co? - Wzrusza ramionami.
A gdzie pani uprzejmość, pani Dawson?
- Jak to co? - prycham. - Ta reklamówka może wylądować gdzieś w rzece, z rzeki trafi do morza czy oceanu, a potem będzie pływać w jego wodach. A co, jak się nią delfin udusi, huh?
Kobieta ignoruje kompletnie moje słowa. Siedzi po prostu, wpatrując się w splecione na kolanach dłonie. Rezygnuję z prób udzielania lekcji ekologii. Zakładam nogę na nogę i wsadzam ręce w kieszeń bluzy.
- Juz się uspokoiłaś? - pyta Scarlett
- Ja zawsze jestem spokojna.
- A wskazują na to zeznania z bitwy stołówkowej. - Kiwa głową. - Rozumiem, że nie poznam przyczyny twojej choroby.
- O ile ci się James nie wygada. - Wzruszam ramionami.
- Rozumiem. Szkoda.
- Okay, powiem - wzdycham popisowo, po czym pochylam się nad stołem. - Słucha mnie pani? Scarlett?
Kobieta spogląda na mnie, najwyraźniej zadowolona, że tak szybko jej poszło.
- Słucham.
- A więc... Przestałam jeść, bo... - zawieszam głos i milknę na chwilę. - Bo nie potrafię żyć w tej samej strefie klimatycznej co Maia Mitchell.
Scarlett nie odzywa sie przez chwilę.
Wygrałam.
W końcu wyciąga zadrukowaną liniami w kartkę A4 i długopis z torebki. Nawet nie zauważyłam, że jakaś tam leżała.
- Pan Bower ma już twoje próbki na badania, na razie ustalę twoje menu na parę dni - mówi już bez cukru w głosie. Przekręca długopis i przystawia go do arkusza.
- Jakaś czekolada? Jabłecznik? Tofiffie? - Zaglądam w puste tabele.
- Odżywcze produkty, musisz odbudować organizm.

Po jakichś piętnastu minutach, spędzonych w moim przypadku na niczym, a w jej na terkotaniu regułek z pamięci, Scarlett odkłada długopis i przygląda się swojemu dziełu. To znaczy czemuś, co według niej będę stosować.
- Przekażę to kucharkom. - Składa kartkę na pół, resztę ekwipunku chowa do torebki.
- Ja nadal wolę ogórkową. - Odrywam spojrzenie od blatu stołu.
- I tak jej nie jesz. Jak całej reszty - zauważa kobieta i wstaje od stołu.
- Oszczędzam, nigdy nie wiadomo, kiedy nadejdzie koniec świata. - Wzruszam ramionami.
Scarlett wzdycha cicho i siada z powrotem na krześle.
- Rydel. - Patrzy na mnie spod niesfornego, rudego loka. - My chcemy ci pomóc. Dlaczego nie dasz sobie przemówić do rozsądku?
- I dalej. - Przewracam oczami. - Nie jest pani psychiatrą.
Podnoszę się sprawnie, ale z lekkimi zawrotami głowy, po czym ruszam w stronę wyjścia.
- Nie skoń...
- Ja skończyłam. - Popycham drzwi od stołówki.
- Rydel.
- Czego? - warczę, zatrzymując się wpół kroku.
- Chciałam tylko...
- No co?
- Przykro mi z powodu twojego młodszego brata. To musi boleć.
Boli. Ale to nie jej sprawa.
Wychodzę z sali, czując napływające łzy.
Szablon. Wszystkim jest przykro. Taka niepisana zasada.

- Tobie też było przykro?
- Nie wiem.

Rocky

#29 października, Los Angeles
Szpital Psychiatryczny

Kładę waleta na piątkę kier.
- Siódemek.
Riker mruczy parę wyzwisk pod nosem i sięga do kupki kart po pierwszą z nich.
- Siódemek. - Wyszczerzam zęby i wykładam kolejnego jopka.
Kolejna partia makao skłania się ku mojemu zwycięstwu.
Dzisiejszego wieczoru jako jedyni przesiadujemy w pokoju dziennym. Jest to pomieszczenie wielkości stołówki, w sąsiedztwie której się znajduje. Na wyposażeniu ma telewizor, gry i regał z książkami, do tego kanapa z fotelami i stolik z dwoma krzesłami, gdzie właśnie rozgrywamy kolejną partię gry karcianej.
Właściwie to rzadko ktoś tu bywa, a gdy już w ogóle, to sam. Nikt tu nie nawiązuje bliższych relacji.
Jako mały dzieciak zacząłem widzieć w świecie tą wrogość. Starałem się zawsze rozweselać ludzi, gdy wydawali mi się smutni. Nawiązywanie kontaktów z innymi ludźmi nigdy nie sprawiało mi kłopotów, jak to powiedziała kiedyś Rydel: "Ty to byś przypadkowego emeryta o zużytą prezerwatywę spytał".
Tym samym nie rozumiem, jak można tak wrogo podchodzić do jakichkolwiek relacji.
Gdy Riker dobiera kolejną kartę, rzucam trzy siódemki na waleta i rozkładam się wygodnie na krześle.
- Makao i po.
- Ghy - burczy Rik i składa talię.
- Wybacz, ale w makao jestem lepszy.
- Chyba jak sobie ulepisz puchar z plasteliny.
Przewracam oczami i śmieje się razem z Rikerem.
Cieszę się, że atmosfera między nami się oczyściła. Potrzebowaliśmy tego, inaczej całkiem mogliśmy się od siebie odsunąć.
Trochę ryżu, trochę sosu, trochę wyzwisk, gapiów i Henrietta, równa się pogodzenie. Prosty przepis.
- Jak spotkania z Robem? - pyta Rik, odkładając karty do pudełka.
Robert Williams to mój prowadzący. Całkiem sympatyczny facet, da się z nim pożartować. Na przykład na temat tępoty Jocelyn Sidney, sekretarki oddziału. Ale to tak między nami, shh.
- Dobrze. A jak u ciebie?
- Jest okay, tylko... - Poprawia włosy, zaczesując je do tyłu. Jak każdy z naszej czwórki przestał dbać o ich estetykę. - Tylko mnie tutaj w ogóle nie powinno być. Ja nic takiego nie zrobiłem, a mam odsiadkę długości twojej i Rossa.
- Chłopie, ty... Próbowałeś sie zabić. - Ciężko wymawia się te słowa do starszego brata. Dzieci, nie próbujcie tego w domu. - Próba samobójcza to poważna sprawa.
- Ale to nie by... Dobra, była - wzdycha, opierając się plecami o ścianę, i odwraca głowę w moją stronę.
- Właściwie czemu to zrobiłeś? - rzucam niby luźne pytanie, ale tkwiące we mnie od dłuższego czasu.
My mamy swoje powody. Rossa "przytłaczała rzeczywistość", Rydel załamała się pod natłokiem hejtów, ja miałem słabszą chwilę, a Riker... No właśnie.
- Kiedy zabrali was na ostry dyżur, kiedy Ryl... Kiedy o Rylandzie nie było wieści innej niż "więcej nie możemy dla niego zrobić"... Nie widziałem już siebie na świecie. - Wzrusza ramionami. - Wiem teraz, jakie to było głupie, ale w tamtej chwili nie potrafiłem znaleźć lepszego wyjścia. Ell chciał mnie ratować - chichocze cicho.
Chwila ciszy. Ratliff. Każde z nas zastanawia się tylko, kto przyjdzie do nas w odwiedziny. Czy przyjdzie tylko mama, czy razem z tatą, czy Ell też wpadnie...
- A jak to było z wami? - pyta Rik, przewracając pudełko z kartami w dłoni.
Zastanawiam się chwilę, ale znam przecież odpowiedź.
- Zaczął Ross. Któregoś wieczoru jakiś typek odsprzedał mu marihuanę. - Wybijam palcami rytm na blacie stolika, robię to od dłuższego czasu. Potrzebuję gitary. - Wziął ją, bo akurat miał okropny humor, wyszedł na spacer dla ochłonięcia. Nie pamiętam, o co chodziło, ale wziął działkę. Ulżyło mu, więc brał kolejne. Przyłapałem go któregoś razu.
Przed oczami staje mi zataczający się Ross, śmiejący się przy tym głupkowato. Groteskowy obrazek powraca czasem do mnie we wspomnieniach. Nie zapomina się widoku naćpanego młodszego brata, na dodatek czołgającego się po dywanie. Młodszego brata ze wzrokiem obłąkanego psychopaty. Z potarganymi od szarpania włosami. Jęczącego i warczącego.
Nie, tego się nie zapomina.
- To było po koncercie, już w hotelu - kontynuuję, starając się nie patrzeć w zaczerwienione, rozbiegane oczy Rossa, ale wspomnienie nie odchodzi. - Akurat mieliśmy wspólny pokój. Namówił mnie. Byłem zmęczony, dałem sobą kierować. - Kręcę głową. Zostaw mnie. - Gdybym wtedy ci powiedział...
- Rocky, nie - przerywa mi brat. - Nie ma sensu w takim gdybaniu. Najwyraźniej potrzebowaliśmy jakiegoś kubła z zimną wodą. Wszyscy.
Drzwi od pokoju uchylają się szerzej. Mrugam szybko, widok oszalałego Rossa umyka.
- Rocky, jesteś tu? - Widzę posturę pana Laurie.
- Tak - mówię wystarczająco słyszalnie.
Pan dyrektor wchodzi do pomieszczenia, a za nim ktoś jeszcze. Chłopak, na oko w moim wieku. Ciemne włosy, okulary na nosie, koszula i dżinsy. Brunet spogląda na nas, wyraźnie zagubiony.
- Chciałbym ci przedstawić Bruce'a - uśmiecha się Greg. - Twojego współlokatora.
- O. - Kiwam przyjaźnie głową. - Cześć.
- Hej. - Bruce macha niezdarnie i poprawia rękaw koszuli.
- Mam nadzieję, że się dogadacie. Nie chcę kolejnych wojen na kurczaki, jasne? - Dyrektor puszcza mi oczko, po czym wraca w czeleście korytarza. - I do spania się szykować!
Na kurczaki, proszę pana, to się walczy z Ellem. On zawsze kończył ze skrzydełkiem w bokserkach.
Uśmiecham się na to wspomnienie.

Otwieram drzwi od swojego pokoju i zapalam w nim światło.
- Rozgość się, to i tak nie moje apartamenty - mówię tylko i ruszam w kierunku stojącej obok mojego łóżka szafy.
Wyciągam z niej piżamę w chęci wzięcia prysznica, jednak chyba nie jest mi to dane.
- Rocky, tak? - odzywa się chłopak, zamykając za sobą drzwi.
Przystaję przed wejściem do łazienki. Każdy pokój ma taką, to małe pomieszczenie - prysznic, umywalka, kibel. Chociaż papier zawsze jest, nie powiem. Z mydłem gorzej, cóż, nie można mieć wszystkiego.
- Tak. - Kiwam głową. - Rocky Lynch, dokładniej. Ten najfajniejszy.
- Bruce Adams. - Uśmiecha się, po czym podchodzi do nienaruszonego już po Rossie łóżka. Bratu zamienili pokój zaraz po próbie pobicia mnie, więc pięć dni tkwię tu sam.
- Miło mi poznać, mogę iść się umyć? - Wskazuję na białe drzwi łazienki. - Nie, żebym był niegrzeczny. Chcę się umyć. Na ploteczki będzie jeszcze sporo czasu.
- Okay, rozumiem. - Bruce śmieje się lekko, poprawiając rękaw bluzy. Nie wygląda jak ktoś, kogo właśnie wrzucono do wariatkowa.
- Za co tu jesteś? - wymyka mi się, zanim chociaż spróbuję ugryźć się w język. - Sorry, nawyk...
- Pozwolisz, że zatrzymam to na razie dla siebie, okej? - przerywa mi, ale nie wygląda na zirytowanego czy złego. Co najwyżej na rozbawionego.
Ja też tak wyglądałem po lekach uspokajających?



Ratliff

#29 październik, Los Angeles
Cmentarz

Ludzie nie znają prawdy.
Wszystko znaczy nic.
Jeżeli potwornie czegoś pragniemy, jeżeli zależy nam na czymś tak bardzo, że dążymy tylko do tego i rzeczywiście to dostajemy, wtedy osiągamy szczyt. Nasz własny szczyt.
Jeżeli tych wielkich pragnień jest więcej, sytuacja nie jest taka sama. Wydaje nam się, że zdobyliśmy wszystko. Że skrupulatnie zapracowaliśmy sobie na każdą rzecz z osobna. W teorii mamy wszystko.
W praktyce?
Nic.
Na  w s z y s t k o  nie składa się kilka rzeczy. Nie można powiedzieć mam wszystko, mając na myśli pieniądze, rodzinę, zdrowie i dom. Wszystko jest synonimem szczęścia.
Bogacz chce pieniędzy.
Muzyk chce dźwięku.
Naukowiec chce prawdy.
Poeta inspiracji.
Pisarz czytelników.
Architekt materiałów.
Każdy pragnie szczęścia. Swojego małego, prywatnego  w s z y s t k i e g o.
Czy proszą o tak wiele?
Boże, czy  j a  proszę o tak wiele?
Byłem w stanie zauważyć mnóstwo zmian, które stopniowo nas niszczyły. Widziałem, że nie jest tak, jak kiedyś. Rozpoznawałem błędy moich przyjaciół, mojej rodziny.
Ja to wiedziałem.
Ale rzeczywistość wolała brutalnie zmieść mnie z powierzchni ziemi, nie mając w zamiarach mnie o tym uprzedzić.
Dlaczego nie potrafimy korzystać z naszej wiedzy?

- Bo nie wiemy, że wiemy.
- Co masz na myśli?
- Myślisz, że wiesz, ale jednocześnie myślisz, że to, co wiesz, to tak naprawdę tego nie wiesz i to jest błędne założenie. Dlatego popełniamy niektóre błędy dwa razy.
- Ty też tak robiłeś.
- Jak wszyscy.



Bejbi aw bys syyyyrczin, syrczin fru dys kraaałd... (to nie tak, że nie znam części dalszej, y-y)*
Witam, drodzy czytelnicy! Jak śmiesznie. Prawdopodobnie już niedługo to tutaj będzie się toczyć moje bloggerowe życie, gdyż na moim blogu został jeden rozdział i epilog. Znaczy, o ile dożyję epilogu. A jak dożyję, to nie wiem, czy po nim przeżyję. Znaczy, shh.
Raczymy was kolejnym rozdziałem tak z biegu, czyli "Raff, co powiesz na next na czougu dzisiaj?" - "Możemy.". Mamy nadzieję na trochę wolnego niedługo i - oczywiście - więcej weny, bo czołguś nas potrzebuje, i to bardzo bardzo!
Ale dziwnie. Ania pisze bez dersji? Aż niemożliwe. Wiecie... Tak się stało, że wyznałam coś, co niszczyło mnie od środka już od 1,5 roku, komuś, do kogo się to odnosiło. Jest dziwnie lżej, pomimo braku odwzajemnienia, ale wiem, że nie dotarło do mnie, iż ta rozmowa naprawdę przebiegła i bajam się momentu, gdy t do mnie dotrze. A dotrze przy kolejnym spotkaniu, czyli w sobotę.
Tyle spraw osobistych. Kocham was, dzieci erfajfowych blogów, pozdrawiam i hannon le za czytanie tych wypocin! Do następnego!
*Nathan Sykes - Kiss Me Quick


Cześć, Maluchy.
Smutny ten miesiąc, w całym życiu nie przeżyłam tak okropnego maja. Coś się zburzyło, zachwiało, teraz trzeba wszystko naprawiać i trzymać rodzinę razem - nawet, jeśli jest podzielona. Aż boję się czekać do końca. 
Przed Wami kolejny rozdział. Lubię go, bo wena na ten rozdział przychodziła nam wraz z cytatami, które znalazłyśmy w Internecie. Mam nadzieję, że Wam też się spodoba. Czekamy na komentarze. Ostatnio ich bardzo ubywa, co nie jest najlepszym motywatorem, prawda? Przesyłajcie nam dużo dobrej energii - mi się przyda z pewnością. 
Nie chcąc się rozpisywać, mam do Was tylko jedną prośbę.
Jeśli jesteście teraz w zasięgu kogoś z Waszej rodziny, mama, tata, rodzeństwo, dziadkowie... Podejdźcie i powiedzcie im, że ich kochacie. Do nic nie kosztuje, a nie chcę, żebyście później żałowali, że tego nie zrobiliście - tak, jak ja.
Do następnego, trzymajcie się ciepło!






5 komentarzy:

  1. HEJ-HO, HEJ-HO!
    Wiecie co?
    W tv leci program, w którym lasia prowadzi czołg, hostka na to: "Patrz, Mika! Pojazd dla Ciebie!"
    nawet nie wie, jak bliska jest prawdy, to tyle dygresji względem wzmianki o epilogu u Anulki.
    LECIMY Z KOMCIEM!
    JDIEKSKKSKS
    WDECH, WYDECH, WDECH, WYDECH!
    Zacznę od końca, chciałam napisać, że od tyłu, ale zaczęłam się śmiać jak pojebana, bo skojarzył mi się suchar "włóż od tyłu? Żółw!"
    Hehe, zabawna niczym kmiot.
    Pov Ella mnie zaskoczył!
    Pozytywnie!
    Nie spodziewałam się, że pojawi się tak szybko. Serduszko fiknęło radośnie, bo tęskniłam za tym lujem.
    A tu jeszcze taki precjozny! Ten tekst o "wszystkim", kurwa, bierę do mojego prywatnego użytku. Zaklepanr, polizane, oplute!
    Cuda nad cudami i wszystko cuda, parafrazując księgę Koheleta. Kocheleta? Szlag. Te biblijne imiona so skomplikowane.
    Tylko luje, oszuści i kradzieje jak Dżejkob majo proste. No tak zapierdolić Ezawowi boże życzenia?! Ryłam wczoraj głowę księdzu tym story.
    Ale ja to nic w porównaniu z ryciem głowy baj Rydel.
    Daję okejkę!
    Pyszczy lasia i dobrze! Jeszcze jej pomidorową będą kazali jeść! Przecież to ma prawie 200 kalorii w jednej nalewce! Albo parówki z chlebem. 500 kalorii. Mamo, czy brzmię jak proana?
    Ale Dell wymiata. Reklamówka niech uważa, bo jo miss Aj em fakin bateflaj, bicz! jeszcze swojo ciętą niczym nóż krojący warzywka riposto rozpierdoli!
    WIECIE, SZMATY, ŻE NIE UMIEM GRAĆ W MAKAKO?! RZAL.
    Ale bym się naumiała, gdy mnie Rocky uczył. Bo koleś wymiata. Lubię jego povy. Bardzo lubię.
    Warto było tyle czekać na dziesiątkę, moje drogie Kapciuszki!
    Ten komentarz kompletnie nie ma sensu, ale szo tam!
    PIERWSZA, FRAJERZY!
    Znaczy ten,
    Miłego dnia!
    Mikula

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem, dotarłam i piszę cześć!
    Rydel, kochanie zacznij jeść. Cokolwiek. Błagam. Bo jeśli zaczniesz przypominać inną anorektyczkę z tego ośrodka, z tymi wszystkimi kościami na wierzchu i cieniutką skórą, to wiedz, że to nie będzie ani trochę ładne i fajne. To będzie wstrętne i ohydne. Aczkolwiek tekst o mieszkaniu z Maia Mitchell w jednej strefie klimatycznej podobał mi się. Co jak co, ale laska jest cholernie szczupła. Dobra, może nie cholernie, ale ma niezłą figurę. Jednak Rydel niech zacznie jeść, bo inaczej ja ją nafaszeruję rosołkiem mojej mamy, który jest cholernie tłusty i biedaczka zacznie płakać. Bez dwóch zdań.
    Bardzo na plus jest wyznanie Rocky'ego. Bardzo, ale to bardzo mi się podobała. Dobrze, że wygadał się Rikerowi. Widać, że ta ich bitwa przełamała jakąś niewidoczną barierę.
    I zaskoczyłyście mnie POV Ellingtona. Poważnie, nie spodziewałam się go tutaj. Jeszcze nie. Sądziłam, że może ich odwiedzi, w którymś rozdziale i pojawi się w POV kogoś innego, ale nie, że dacie mu własną część.. Podobało mi się. Był szczery, poważny i nie zgrywał durnia, jak zawsze. Więcej Ellingtona w takiej formie, proszę.
    Brakowało mi Rossa, ale mi zawsze go brakuje, więc przymknijcie na niego oko, huh? ;)

    Ściskam, całuję i tak dalej! :)

    - Matss! xx

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział :)
    Najpiękniejsze przemyślenia Ella na końcu rozdziału.
    Pozdrawiam i czekam na next :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nominowałam Cię do LBA. Szczegóły tutaj: http://youlovewhoyoulove.blogspot.com/2015/05/lba.html

      Usuń
    2. hejka tu Aga z bloga http://lynchrattliff.blogspot.com/ może kojarzysz z fb?

      Usuń