Strony

piątek, 6 lutego 2015

4. "Cause I'm blinded by all the lights.''

~ 8 ~ 

Rydel



#28 września, Lowell.
Klub.

U mnie dobrze, we mnie źle.
Chowam małe lusterko do kosmetyczki i obracam się lekko w stronę lady. Dopijam resztę wody z butelki i podaję ją barmance z uśmiechem. Kobieta wrzuca ją do śmietnika koło nogi, kompletnie ignorując moje z pozoru pozytywne nastawienie, a ja zsuwam się z barowego krzesła.
Rozglądam się po jeszcze pustej sali koncertowej. Pracownicy klubu krzątają się w tę i we w tę, kończąc przygotowania do naszego występu. Ross i Riker siedzą na brzegu sceny pogrążeni w na oko lekkiej rozmowie, każdy z nich trzyma w ręku nadgryzione jabłko. Za nimi Rocky i Ell żonglują między sobą pałeczkami od perkusji, a Ryland rozmawia z jakimś facetem. Mama i tata stoją niedaleko drzwi za kulisy.
Wręcz widzę tę lukę w powstałym obrazku, wiem, że to ja powinnam ją zapełnić, ale nie mam pojęcia jak. Puszczam krzesło i prostuję plecy, czując lekkie zawroty głowy. Utrzymuję jednak równowagę i ruszam w stronę rodziny przy akompaniamencie wolnego stukotu moich koturn. Czułam dzisiaj, że muszę zrezygnować z obcasów,  jeżeli nie chcę z impetem rąbnąć o podłoże sceny na koncercie. Pomimo że jestem obyta z każdym rodzajem obuwia na podwyższeniu - nie raz i nie dwa goniło się braci, którzy uciekali przed wielkim sprzątaniem na deskorolkach - to mój umysł dał mi dzisiaj jasno do zrozumienia, że zwyczajnie nie dam rady.
Finalnie dzielnie staję przy brzegu sceny, parę kroków od Rikera.
- Uwaga! – słyszę jeszcze, zanim coś twardego uderza mnie w czubek głowy.
- Auć! – Pocieram bolące miejsce i spod półprzymkniętych powiek spoglądam na sprawcę wypadku.
Ratliff patrzy na mnie z szerokim uśmiechem na ustach i przeprosinami w oczach.
- Wybacz, Delly. Działasz na nie jak magnes. – Mruga do mnie. - One noszą ten sam rozmiar sukienek co ty i… Auć! Dzięki za zwrot! – Masuje się po głowie z wielkim bananem na twarzy i podnosi z ziemi pałeczkę, którą właśnie ode mnie oberwał.
Prycham tylko i odwracam głowę, tym samym nadziewając się na spojrzenie Rikera. Starszy brat patrzy na mnie smutno, przeżuwając jabłko.
Jego wzrok zaczyna mnie przytłaczać, więc spuszczam głowę i wyciągam telefon z kieszeni.
„@rydelr5 jeszcze tylko 3 godziny do ostatniego koncertu na trasie!”
Pozytywność dla fanów przede wszystkim, w szczególności, kiedy brak posiłku od samego rana daje mi się we znaki i nie czuję się najlepiej.


Riker


#28 września, Lowell .
Klub.

Wołanie fanów sprawia, że chcę wrócić na scenę i zagrać jeszcze parę kawałków. Mam jednak nadzieję, że mimo wszystko nas rozumieją. Że jesteśmy zmęczeni, że też potrzebujemy chwili wytchnienia po całym miesiącu koncertowania. Bo chociaż bardzo kocham to, co robię, to wciąż jestem człowiekiem z wystawionymi ograniczeniami.
Popycham Ella na metalowych schodkach, z bólem oddalając się od wzywającego nas tłumu.
- Dawaj, bracie! - śmieję się jeszcze zadyszany. - Ruszaj dupsko!
Cały zespół schodzi się w przebieralni, jeden po drugim. Są tam już rodzice i Ryland.
- Ostatni koncert w waszej pierwszej światowej trasie! No a już pojutrze premiera nowego albumu. - Mama przytula każdego z nas, nawet po kilka razy. - Jestem z was taka dumna!
- To z siebie powinnaś być dumna - śmieję się, gdy przychodzi moja tura na matczyny uścisk. - To ty nas urodziłaś i wychowałaś. I dziękuję ci za to.
- Wiem, synku. - Kobieta mierzwi moje mokre od potu włosy.
Nie mógłbym sobie chyba wymarzyć lepszej mamy. To ona wspierała mnie od samego początku, gdy zachciało mi się przenieść do Los Angeles i dzięki jej wsparciu nie załamywałem się po każdym nieudanym przesłuchaniu. Sama jeszcze szukała innych, do filmów lub seriali, zaganiała mnie, n a s  wszystkich na różne lekcje śpiewu i tańca. Dzięki niej również wraz z Delly podjęliśmy się pracy w The Rage.
Słowem, Stormie Lynch jest niezastąpiona i nie zamieniłbym jej nigdy na żadną inną kobietę, choćby mi mieli za to płacić.
- No a ja? - wtrąca tata z szerokim uśmiechem, podchodząc do zbierającej się grupki.
- No przecież, że nie byłoby nas tu, gdyby nie nasz tatuś! - Rydel rzuca się ojcu na szyję, jakby miała pięć lat.
Tata również miał duży wpływ na naszą karierę. Zajął się kwestią menadżerską, pomagał zorganizować Tour, wręcz ustawiał nas przy instrumentach, gdy mieliśmy słabsze chwile, gdy zaczynaliśmy wątpić.
Przyglądam się przez chwilę Delly. Widzę, że jest bardzo słaba, a do tego sporo schudła. Fani już ją za to besztali, ale ciągle to bagatelizuje, tłumacząc się tym, że po prostu dorośleje.
Ratliff tuli się do Stormie jak do własnej matki. Jego rodzice nie mogli dzisiaj z nami być, ale nie jest mu przykro. Wie, że i tak zawsze może na nich liczyć.
Wszyscy są zmęczeni, ale szczęśliwi. Pierwsza światowa trasa właśnie się skończyła, można spokojnie iść spać. Trzeba być wypoczętym na premierę albumu, gotowym na dziesiątki tysięcy tweetów od fanów.
Lekko ogłupiały i padający z nóg dopiero po paru minutach zauważam, że w pokoju kogoś brakuje.
Zaraz, chwila moment… Gdzie są Ross i Rocky?



Ross


#28 września, Lowell.
Klub.

- No przecież, że nie byłoby nas tu, gdyby nie nasz tatuś!
Głos Rydel jest coraz dalej, aż w końcu cały ten wrzask trochę cichnie. Rocky zamyka drzwi od toalety, dźwięki dochodzące zza nich zlewają się w jedną, niewyraźną masę.
- Ile masz? - pytam rzeczowo, bez zbędnych ceregieli. Pot spływa mi praktycznie wszędzie, ale już mnie to nie obchodzi.
- Słuchaj, Ross, ja naprawdę nie mam ochoty... - jęczy Rocky.
Normalnie pewnie bym się przejął, jednak tym razem nie mam siły słuchać jego dywagacji. Jestem zbyt nabuzowany i zbyt zmęczony, żeby móc z kimkolwiek dyskutować.
- A kto ci każe? - prycham. - Ja mam ochotę.
- Tego jest za dużo dla ciebie samego. – Starszy brat nadal protestuje.
- Chłopie, dasz to w końcu, czy nie? - wkurzam się. - Zaraz zaczną nas szukać.
W końcu, gdy już jestem bliski przejścia do stanu agresywnego buldoga, Rocky wyjmuje małą paczuszkę z wewnętrznej kieszeni dżinsów i podaje mi ją.
Trzęsącymi się dłońmi odprawiam nad towarem parę ''rytuałów'', żeby już po kilku minutach móc się cieszyć wspaniałym stanem nieważkości. I wyklinać ból głowy.
Rocky wyrywa mi z ręki resztę, czyli większość tego, co dostałem, i sam się częstuje. Nie masz ochoty, braciszku, tak? Śmiechu warte.
Opieram się czołem o zimne drzwi. Słyszę fragmenty rozmów.
- Gdzie jest Ross?
- Widziałaś Rocky'ego?
- Nie wiem, poszli gdzieś idioci.
- Sprawdź na zewnątrz.
- Co za dzieciaki, normalnie jak w przedszkolu...
- Idź na salę, może poszli do fanów.
Hola, hola. Tylko nie idioci. Dzieciaki może i tak, ale nie idio...
Coś jest nie tak.
Obraz przed oczami zaczyna przykrywać się ciemnymi plamkami, zamiast przyjemnie się rozmydlać w kolorach tęczy. Czarny po chwili przeistacza się w jaskrawe barwy, bijące po nerwach jak cholera.
Głowa mi pęka. Chyba zaraz wybuchnie.
Bum.
Ale to nie moja głowa. Odwracam się za siebie. Zza kurtyny jaskrawych ciapek widzę leżącego na ziemi Rocky'ego.
On krzyczy, bo go boli.
Ja krzyczę, bo mnie boli.
Krzyczę jeszcze głośniej, gdy orientuję się, że ten palant wziął całą resztę.
Idioci z nas, nieprawdaż, braciszku?



Rydel

#28 września, Lowell.
Klub.

- Riker, słyszałeś? – Szturcham starszego brata i wskazuję toaletę naprzeciwko drzwi od przebieralni. Jestem pewna, że słyszałam dochodzący stamtąd huk.
- Co? – Riker odwraca się w stronę, którą mu pokazuję.
Widzę swoją rękę z wyciągniętym palcem wskazującym, widzę, jak się rozmazuje, zaczernia.
Od kiedy to moja ręka się rozmazuje i zaczernia?
Halo, Riker? Ratliff?
W głowie mi się kręci, mam wrażenie, że moje serce zwalnia.
- Rydel, chodź tam za mną! Normalnie zabiję tych debili, wszyscy ich szukają, na sali, na parkingu, w hotelu a oni sobie party w kiblu urządz… - Dostrzegam jeszcze Rikera idącego w kierunku wyjścia z pomieszczenia.
Po chwili nie widzę już niczego.
Mamo, tato? Wróćcie, oni są tutaj…
Chyba upadłam, bo czuję zimną podłogę pod plecami.
Przed oczami mam już tylko ciemność, ale jeszcze słyszę szum rozmów z widowni, krzyk Rikera, wrzask Rossa, wycie Rocky’ego.
I swój oddech. Tak, mój oddech też zwalnia.
Świat się kręci, kto szturchnął globus?
Wdech, wydech.
Raz, dwa, trzy…
Cztery, gdzie jest cztery?
Jest, cztery.
A potem… potem to już nawet nie wiem.







Brak weny to choroba? Jeśli tak, to czym to się leczy? 
Nie umiem nic napisać. Do rozpiski swojego blpga nie zaglądałam od dobrego tygodnia, jak nie dłużej. Napisałam jedynie trochę początku oneshota. Mam do napisania swojego bloga, czouga, oneshota i jeszcze siedzi mi pomysł na to nowe story. No i chcę przetłumaczyć pewne ff o Nathanie Sykesie, już zaczęłam - uważam, że jest warte przetłumaczenia. Epilog pokazał, że tytuł dotyczył nie tylko samego ff, ale też serca osoby, która to czytała.
Anyway. Ten rozdział, tak myślę, rozpoczyna tego bloga tak naprawdę. Nic więcej nie mogę powiedzieć chyba, bo każda wspominka byłaby spoilerem.
Chciałabym podziękować Rice za komentarz pod rozdziałem 2 - masz trochę racji, emocje wzięły górę.
To co? To do 16 lutego. W razie pytań wiecie, gdzie uderzać.
Trzymajcie się, kaczątka!
Sparrow

Z łoża boleści i umierania pozdrawia Was Raffy. Serio, prawie nie trafiam w literki.
Przespałam w nocy dwie godziny, a od 6 rano do 13 wciągałam zapach czarnej herbaty i dymu z zapałek.
Kochane doświadczenia na KMO.
Rozdział czwarty rozpoczyna tak naprawdę wszystko, także pożegnajmy dotychczasowe lajtowe rozdziały. Jakby to powiedział mój brat...
"To już nie wróci."
*muzyczka z Wiedźmina*
No. Niebawem zobaczycie, że to nie tylko Dell jest punktem głównym tego opowiadania. Nic już więcej nie mówię, ale chyba logiczne, że Spaffy nie zostawiłaby reszty bohaterów. C:
Ja kończę i wracam spać. Czemu to białe tło tak się świeci. Ekran boli.
Do następnego, piątego rozdziału,
Raffy.




6 komentarzy:

  1. Kto właśnie rozgotował ziemniaki, spalił rybę i poparzył dłoń o piekarnik?
    Mikula!
    HAJA, LACZUSIE!
    Zaskoczyłyście mnie. Again.
    Myślałam, że to Dell będzie ćpunką.
    Ross, Rocky, dzieciaczki, oj, dzieciaczki, powinniście przyjechać do zachpom, nauczyliby was parubrzeczy.
    Szlag, rąsia piecze. :C
    Dell i jej ciągle rozmyślania o żarciu, a ja stoję nad garem i ubijam ziemniaki.
    Czy jak to się nazywa.
    Cho na obiad.
    Wszyscy chodżcie. Dlavzego tylko ja muszę jeść ten niedobry syf?
    Już wiem dlaczego - przez Anię i Tysię! Bo piszą takie precjoza i nie mogę się skupić na niczym.
    Koniec trasy, czuję, że będą grube akcje. Bo tu Dell opierdziela, a tu chłopcy.
    Wyczuwam syndrom Stormie u Stormie, haha.
    Idę ratować obiad dla Jules.
    Niech Was Bóg błogosławi,
    Mikunia

    OdpowiedzUsuń
  2. Lol - jakież to gimbusiarskie słowo, czyż nie?
    Nie interesuje was to? Nie obchodzi mnie, bo wewnętrznie płaczę.
    Płaczę nad głupotą R5 w tym opowiadaniu (pomijając Rik'a i Ratliffa of course).
    Ross wciąga, mozna się było spodziewać, ale Rocky? God. Wygrałyście ._.
    Mdlejąca Rydel, wrzeszczący Riker, Ross i Rocky.
    Riker ze strachu i paniki, a tamci od wybuchu kolorów przed oczami. Mówcie co chcecie, ale ja i tak uważam, że napatrzyli się flagi homoseksualistów.
    Wszyscy krzyczą, a Ell? Ellington się opierdziela, moi mili. XD
    Genialny rossdział. Kocham. <5
    ~Sara

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzień dobry,
    No nieźle.
    Serio
    Brakuje
    Mi
    Słów.
    Podziwiam was, że potraficie pisać o takich poważnych rzeczach, o ile mogę takie sprawy życia codziennego tak nazwać. Anyway, rozdział niesamowicie ciekawy. Ross i Rocky, i narkotyki? Powtórzę: no nieźle!
    Czekam na next ♥
    Z poważaniem,
    Natalia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nawet nie wiem od czego powinnam zacząć. Czytałam ten rozdział, a Anula robiła mi babeczki. I niby wszystko fajnie i nagle... badum tsss! Rocky i Ross. Ale o nich później. Wypadałoby zacząć od początku.
    Dobra, nie XD Nad Rydel już się użalałam. I Wy wiecie, że bardzo przeżywam jej sytuację.

    POV Rikusia mnie rozczulił. Wyczuwam telepatyczną więź między nami, co jest nieco przerażające. Zawsze piszecie to, o czym ja aktualnie myślę. "Nie mógłbym sobie chyba wymarzyć lepszej mamy. To ona wspierała mnie od samego początku, gdy zachciało mi się przenieść do Los Angeles" - matko... Piękne. Kocham ten fragment.

    Dum, dum, dum!
    Rocky... Nie, proszę, nie. Hmmm... Znowu przeżywam, prawda? Trudno. Zaczynam... Wróć, ja zawsze nieco się Was bałam (wzbudzacie respekt), ale teraz to nie wiem, czego się po Was spodziewać. Skrzywdzicie Rocky'ego - czuję to. I Rossa. Jego mi nie szkoda. Dobra, pani kapitan, jednak pójdę po te tabletki.

    Do rozdziału ósmego nie muszę się martwić o Muzycznego Geniusza. A potem to już wszystko możecie napisać. Wypadek samochodowy, katastrofa lotnicza, przedawkowanie... Same czarne scenariusze.
    Pójdę już sobie. Weno, gdziekolwiek jesteś, wracaj do Spaffy!!!
    xoxo
    ~Liv~

    OdpowiedzUsuń
  5. Witajcie genialne kobiety!

    Na samym początku chciałabym Was przeprosić. Czytam bloga od samego początku, od czasu, kiedy wstawiłyście prolog, ale dopiero teraz pokonałam moje lenistwo i zebrałam się do napisania komentarza. Tak więc przpraszam.
    Historia jest warta komentowania i to jak cholera.

    Pomy na Oskara.
    Napisane na Grammy.
    Cała reszta (jestem zbyt leniwa, by wymieniać...) zasługuje na Nobla.

    Oryginalne, a jednocześnie pasuje mi do R5. Aż dziwne, że przed Wami nikt nie pomyślał, że poza sceną mogą mieć takie problemy. Jak typowa młodzież, a nie to co widzimy tylko podczas występów i na tym wzorujemy całe charaktery. Genialne!

    Stormie jak w każdym opowiadaniu - wspaniała. Ale takie chyba już jej przeznaczenie...

    Martwię się trochę o nich wszystkich. Dobra wcale nie trochę. Trochę bardzo. Bardzo, bardzo, bardzo. Wasz blog wyzwala u mnie takie emocje, że po prostu nie mam słów.

    No i jest o wszystkich (plus numer 51627278101927) + bez typowej Raury! Za to mogę wielbić Was na kolanach. Tylko się przebiorę, żeby nie zniszczyć jeansów.

    Boziu kochana co wy tu robicie. Naprawdę staram się to skomentować, ale mam problem z dobraniem słów.
    W takim razie kończę zanim się skompromituję.

    Zdrowia, weny, pomarańczy,
    niech Wam Ratliff nago tańczy!

    Jeszcze tu wrócę i napisze porządny komentarz. Obiecuję. I zrobię to szybciej.
    Żegnajcie
    ~kobieta nazywana Jane~
    r5-sny-nie-spelnione

    OdpowiedzUsuń
  6. Udawanie, że wszystko jest w porządku jest najgorszą rzeczą, jaką człowiek może zrobić sobie samemu. Kiedy to co czujemy i odczuwamy, jak żyjemy sprawia, że traktujemy to jak coś normalnego. Rydel już nie zna innego postępowania. Ona zatraciła się w tym, co doprowadziło ją do utraty przytomności. Obawiam się, że na jej ratunek może być już za późno, ale tylko czas to pokaże. Całkiem niezły manewr z Rocky'm i Rossem biorącymi dragi. Coś ciekawego, nudnego i mam nadzieje, że jeszcze niejednokrotnie powracającego. Chociaż Rocky nie popisał się, to muszę przyznać. Wzięcie odrobiny, jak Ross to jedno, ale postanowienie, że weźmie się prawie całe opakowanie, było już głupim krokiem. Ogólnie nie pochwalam narkotyków. Jestem im stanowczo na nie, jednak to tylko historia, która z nimi tworzy coś innego. Sprawia, że bohaterowie nie są bezproblemowi.

    Lecę do nowego rozdziału. Trzymajcie się, dziewczynki!

    - matrioszkaa! xx

    OdpowiedzUsuń