~ 22 ~
Rydel
#29 październik, Los Angeles
Szpital psychiatryczny
Szpital psychiatryczny
Nie wiem, ile czasu spędzam na smarkaniu w pościel, ale w pewnym momencie słyszę pukanie. Odrywam zatkany nos od mokrego materiału i spoglądam w stronę wejścia.
- Czego? – warczę na tyle głośnio, żeby ten ktoś mógł mnie usłyszeć
Pokoje w wariatkowie są jak pomieszczenia z eksponatami – ciągle ktoś wchodzi i wychodzi. Wzięłaś leki? Zjadłaś obiad? Jak się czujesz? Czas na badania. Ważyłaś się dzisiaj? Czy możesz w końcu położyć się spać? Dlaczego rzuciłaś kurczakiem w starszego brata?
Drzwi otwierają się pewnie i staje w nich wysoki, znajomy mężczyzna.
Trudno by było nie nazwać go znajomym, podczas gdy widzę go codziennie. Doktor James Bower jest moim lekarzem prowadzącym.
- Jak się czujesz? – pyta, chowając ręce do kieszeni w białym kitlu.
- Źle – burczę.
Pan Bower nic sobie z tego nie robi, przyzwyczaił się. Dziwi mnie jednak to, że nie komentuje incydentu ze stołówki.
- Mam nadzieję, że jednak zdołasz z siebie wykrzesać choć odrobinę uprzejmości, bo od dzisiaj nie będziesz w pokoju sama.
- Chyba pan żartuje.
Patrzę na niego jak na zdechłą żabę podczas znanej każdemu lekcji biologii, a on odsuwa się w bok.
- Melisso, wejdź proszę.
Zza ściany powoli wysuwa się drobna postać. Pierwsze, co zauważam, to jej szczupła sylwetka. W nią pewnie nie wpychają ton ziemniaków.
Dziewczyna staje u boku doktora Jamesa i spogląda na mnie zza kotary gęstych włosów, poprawiając plecak na ramieniu.
- Cześć – mówi cicho dziewczęcym głosem.
- Mhm – mruczę i z powrotem zanurzam twarz w wilgotnej poduszce.
Słyszę jeszcze ciche szepty, zamknięcie drzwi i lekkie kroki, aż w końcu dziewczyna siada na łóżko naprzeciwko mojego.
To łóżko stało puste, odkąd mnie tutaj wrzucono jak ostatniego śmiecia. A teraz nie dość, że ktoś mi będzie non stop przeszkadzał, to jeszcze tym kimś musi być dziewczyna.
Nie chcąc jednak już na starcie przestraszyć nowej współlokatorki, ocieram pospiesznie łzy i zrywam się z łóżka. Nie dam jej na mnie haka, nie wyda mnie tym pieprzonym pielęgniarkom. Wystarczy mi upokorzenie, którego dostarczyły mi podczas przynoszenia mnie nieprzytomnej do pokoju.
Panna Melissa podnosi głowę, ale zaraz opuszcza ją zawstydzona. Punkt dla mnie, frajerzy.
Czy jestem zła?
Nie, skądże znowu.
Prycham, wyrażając swoje niezadowolenie z nowego stanu rzeczy, po czym szybkim krokiem ruszam w stronę drzwi. Szarpię za klamkę do siebie i zderzam się z młodszym bratem.
- Czego? – warczę, przymrużając oczy. – Karierę włamywacza rozpoczynasz?
Nie ręczę za siebie. A to, że otrzeźwiałam dopiero kilkanaście minut temu, nie ma znaczenia. Zabijać można nawet przez sen.
- Właśnie miałem cię wyciągnąć z tej ciupy – mówi twardo, ale jednocześnie z troską. Coś w nim pęka.
- Ta ''ciupa'' to takie schronienie. Uciekam tu od bandy debili, zwanych potocznie braćmi – syczę, zamykając za sobą drzwi. Wypycham Rocky’ego na korytarz, stawiając pierwsze kroki na twardych, zimnych płytkach.
- O nie! – Rocky łapie mnie za łokieć i przyciąga z powrotem do siebie. – Idziesz ze mną.
- Dokąd mam niby iść? – fukam, próbując odczepić jego silne palce z mojego przedramienia.
- Idziemy porozmawiać. Jak ludzie.
- Ja już się wystarczająco nagadałam, nie sądzisz? – Patrzę na niego z politowaniem.
- Idziesz ze mną, nie ma dyskusji. – Głos szatyna jest opanowany, co jeszcze bardziej napędza moją złość.
- Nie.
Rocky kręci głową i ciągnie mnie w stronę drzwi pokoju Rossa. Największego winowajcy. Że ja niby mam rozmawiać w pokoju kata?
Niestety mój wykończony głodówką organizm nie ma szans z nie najsłabszym bratem, więc po kilku minutach stawiania oporu jestem wykończona. Rocky otwiera mi drzwi przed nosem i wpycha do komnaty małego ćpuna.
Riker i Rossy siedzą na podłodze między łóżkami i wycierają się z resztek sosu. Uśmiecham się pod nosem, w końcu to moje dzieło.
Mimo urazy podchodzę do chłopaków i siadam przy starszym bracie, zachowując jednak odpowiedni dystans.
- Czego? – mruczę, zakładając potargane włosy za ucho.
Bracia nieruchomieją i wbijają spojrzenia w różne miejsca na podłodze. Rocky dosiada się do tego kółka różańcowego, po czym idzie w ślady reszty.
Chcę coś powiedzieć, ale nie wiem, co.
Cisza utrzymuje się ładnych kilka minut, a ja analizuję wydarzenia ze stołówki. Wszystko zostało powiedziane. A opinię nienormalnych wystawiono nam już na starcie, więc zdanie innych pacjentów ośrodka nie ma najmniejszego znaczenia. Nawet jeśliby miało mieć, to i tak bez sensu - wszyscy tu jesteśmy nienormalni.
- Przepraszam - odzywamy się wszyscy nagle w tym samym momencie.
Patrzymy po sobie zaskoczeni, zdziwienie ustępuje smutnemu uśmiechowi.
- Być może jest dla nas jakaś nadzieja - mruczy Riker, pochylając się do przodu.
- To bolało. Miało boleć - wzdycham. - Potrzebowaliśmy tego oczyszczenia.
- Prawda. - Rocky kiwa głową.
- Przepraszam za to, że zacząłem brać - mówi Ross. Wszystkie spojrzenia podążają w jego kierunku.
Czas na rozgrzeszenie nadszedł.
- Przepraszam za to, że nie wykazałem się rozumem i również zacząłem brać. - Młodszy brat zaczyna wystukiwać jakiś rytm na panelach.
Chyba teraz moja kolej.
- Przepraszam za to, że byłam głupia i poddałam się presji hejterów - mówię w końcu. - I olewałam waszą chęć pomoc.
- Przepraszam za to, że zrezygnowałem. Że okazałem się być słaby i chciałem was opuścić akurat wtedy, gdy najbardziej mnie potrzebowaliście - wyznaje Riker i znów otacza nas cisza.
Rocky nagle wyciąga rękę przed siebie, na środek utworzonego przez nas koła.
- To jak, zespół? - Patrzy na nas po kolei.
- Zespół. - Ross kiwa głową i kładzie swoją dłoń na dłoni szatyna.
- I rodzina - dodaję, idąc w ślad za blondynem.
- Razem damy radę. Zawsze dawaliśmy - mówi Riker i również wyciąga rękę. - To jak?
Wiemy, o co chodzi.
W końcu jesteśmy rodzeństwem, nie?
- Ready, set, rock!
- Jak myślicie, kiedy pozwolą nam na pierwsze widzenie z rodziną? - pyta Ross zaraz po tym, jak rozsiadamy się na jego łóżku.
Swoją drogą, mam wrażenie, że on wygląda najgorzej z naszej czwórki. Zaczerwienione oczy, blada, poszarzała skóra, ciągle potargane włosy, jakby je próbował wyrwać. Mam nadzieję jednak, że to nie skutki terapii odwykowej i że ona mu pomoże. Chcę odzyskać dawnego Rossa, tego beztroskiego i roześmianego, który potrafił rozbawić nas w każdej sytuacji. Co prawda w konkurencji rozbawiania prym zawsze wiedli Rocky i Ell, jednak Rossy stał na podium tuż za nimi.
I tego mi brakuje. Całej tej wesołości.
- Mówią, że pierwsze odwiedziny odbywają się po jakimś tygodniu - odpowiada Riker, opierając się o ścianę. - Od tamtego wypadku miałem okazję zobaczyć rodziców jedynie podczas pakowania nas do karetek.
- Pamiętam to. Słyszałam cię wtedy - wtrącam, układając głowę na ramieniu starszego brata.
- Wiedziałem, że byłaś przytomna - mruczy Rik, śmiejąc się słabo.
- Półprzytomna - poprawiam go.
- Ja tam sobie słodko spałem - odzywa się Rocky, poprawiając zwiniętą kołdrę pod sobą. - O ile słodkim snem można nazwać żelkowe potwory opanowujące Los Angeles.
Śmieję się cicho. Rocky zdecydowanie trzyma się najlepiej z nas. Widać, że stara się wyjść ze swoich problemów.
- Prawie miesiąc w odizolowaniu od świata - wzdycha Riker. - Mam nadzieję, że rodzice i Ratliff dają sobie radę z fanami. I z całą tą porąbaną sytuacją. Z tego, co widzę na twitterze, jakoś to ogarniają. Ell trzyma fason.
Ell. Przypomina mi się dotyk jego ciepłej dłoni. Tamtego dnia, w szpitalu. Niemoc, bezradność.
Pamiętam jego głos.
- Damy radę - szepczę na wpół świadomie.
- Co? - Ross podnosi głowę, nasze spojrzenia się spotykają.
- Myślicie, że Ell do nas przyjdzie? - Rozglądam się po pokoju, szukając innego punktu zaczepienia, niż dziwne oczy brata.
Riker zamyka moją dłoń w swojej i zaciska na niej palce.
- Na pewno - mówi.
Rozmowę przerywa pukanie do drzwi.
- Ross? - To głos mojego lekarza prowadzącego.
- Proszę! - woła blondyn, zagarniając włosy do tyłu.
Do pokoju zagląda James Bower i nie powiem, że nie jest zaskoczony.
- Ross, twoje spotkanie zaczęło się pięć minut temu - mówi po chwili.
- Już idę. - Ross podnosi się ciężko z łóżka i otrzepuje koszulkę. - Tylko się przebiorę, okay?
Lekarz kiwa głową. Podczas gdy brat wygrzebuje z szafy ubrania, pan Bower spogląda na mnie.
- A ty, Rydel, masz zaraz spotkanie z dietetyczką.
Cholera. Znowu ta suka. Nienawidzę baby, choć miałam z nią na razie jedno spotkanie, dwa dni po wrzuceniu nas do tego wariatkowa. Przez cały czas wmawia mi, ile to posiłków dziennie powinnam jeść, jak dużo mam pić, kiedy się załatwiać, jak dużo snu potrzebuje mój organizm... Pieprzenie od rzeczy. Też umiem czytać z kartki.
- Hyh - mruczę tylko w ramach zgody. Odmowy nie przyjmują.
Przebrany Ross wychodzi za Jamesem, zostawiając naszą trójkę w ciszy.
- On nas potrzebuje - odzywa się w końcu Rocky. - Wiem, że wiek to głupie kryterium, ale on sobie bez nas nie da rady. Skoro mi jest ciężko wyjść z tego bagna, jemu jest o wiele ciężej. Tym bardziej, że zaczął brać wcześniej.
- To prawda. - Riker kiwa głową. - Został z niego wrak, trzeba mu pomóc.
Wlepiam spojrzenie w nasze plecione dłonie. Nasz mały Rossy. Wciąż do mnie nie dociera tak naprawdę, co się dzieje. Co się stało.
Ross? Nasz Ross by ćpał?
Pamiętam ten moment, gdy parę dni temu oddali nam telefony. Przez ponad godzinę nie mogłam ogarnąć wzrokiem ilości wyzwisk pod naszym adresem, większa część dotyczyła Rossa. Zarzuty, wulgaryzmy i groźby stanowiły osiemdziesiąt procent tweetów i postów.
- A teraz czas na Rydel. Maszeruj do dietetyczki, masz mi wyzdrowieć. - Rik porusza ramieniem, strącając moją głowę.
- Nie chce mi się - burczę z twarzą wtuloną w jego przedramię. - Ona jest tępa.
- Po prostu odhacz spotkanie - śmieje się Rocky.
- Dobra, idę. - Podnoszę się do siadu prostego i zsuwam nogi z łóżka. - Rocky, pamiętasz może adres zamieszkania tych żelkowych potworów?
Ross
#29 październik, Los Angeles
Szpital psychiatryczny
- Oddychaj - mówi doktor. Zimna głowica stetoskopu chłodzi moją skórę wokół barków. Wciągam powietrze przez nos i wypuszczam ustami. - Ubierz koszulkę, możesz usiąść.
Wbrew stereotypom, jako mały dzieciak zawsze lubiłem wizyty u lekarza. Podobał mi się ten zawód i jest tak do dzisiaj. Odpychała mnie tylko - jak wiadomo - ilość nauki, która jest do tego niezbędna i ta straszliwa odpowiedzialność. Ludzie przychodzą do szpitala i powierzają ci swoje życie, chcąc wyjść z tego miejsca zdrowi, bezpieczni i spokojni, że nic im nie grozi. Samo dawanie komuś takiej pewności jest czymś wyjątkowym i osoba porywająca się do tego zawodu jest zmuszona do wielu wyrzeczeń.
Mamo, jak dorosnę, to będę lekarzem!
Mamo, ile bym dał, żeby móc wreszcie na tyle dojrzeć, by mieć możliwość wyboru.
- Ross, zrozumiem, jeśli nie odpowiesz - zaczyna pan Bower. - Ale chcę zadać ci pewne pytanie. Ważne pytanie.
Patrzę na niego uważnie. Polubiłem go jako człowieka już pierwszego dnia, po przybyciu tutaj. Jako jedyny nie rozmawia ze mną, podając się za kogoś lepszego, mądrzejszego. Utrzymuje nasze stosunki na równi.
- Odpowiem, jeśli będę potrafił - odpieram.
Doktor wbija we mnie mnie skupiony wzrok. Odzywa się dopiero po chwili.
- Dlaczego zacząłeś brać?
Banalne pytanie, które słyszałem mnóstwa razy, z jego ust brzmi o wiele bardziej poważnie i stanowczo. Wiem, że nie chodzi mu tylko o moje zdrowie. On naprawdę chce to wiedzieć.
- Nie wiem. - Stara śpiewka pod tytułem Bo mi to pomagało nie wchodzi tutaj w grę. Używałem i używam jej często, przez co sam zacząłem w nią wierzyć. Jednak moja podświadomość ciągle zna prawdę.
I jak na złość nie chce mi jej ujawnić.
- Posłuchaj. - Pochyla się do przodu i splata palce dłoni przed sobą. - Ludzie... Ludzie są różni. Każdy ma inne zdanie, inne pretensje, wymagania, problemy. Tego pieprzenia jest na świecie mnóstwo, kilkukrotnie więcej, niż samych ludzi. Właśnie dlatego powinniśmy sobie pomagać. Człowiek człowiekowi.
- Nikt nie potrafił mi pomóc. Nadal nikt nie potrafi - mruczę ze spuszczoną głową.
- Zauważ, że do niedawna nikt o twoich narkotykach nie wiedział. Dopiero tragedia na miarę czyjegoś życia musiała uświadomić ci, jak wielki błąd popełniłeś? Kiedy już osoby z twojego otoczenia stały się świadome tego, co robiłeś dotychczas, na pewno próbowały ci pomóc.
Milczę.
Bawię się palcami i czuję, jak bezbronne dziecko, któremu ktoś prawi kazanie. Choć, w przeciwieństwie do małego Rossa sprzed kilku lat, duży Ross tego kazania słucha. Chce słuchać, a jeszcze bardziej chce je rozumieć.
- Wie pan, rodzina... - zaczynam.
- Wiem - ucina. - Ale dam sobie uciąć rękę, że była chociaż jedna osoba z poza rodziny, która n a p r a w d ę chciała pomóc i cię zrozumieć.
Przed oczami migają mi kasztanowe włosy z refleksami, ciemne, jak gorzka czekolada oczy, szczupła, niska sylwetka i zatroskany uśmiech.
I wszystko tak perfidnie od siebie odpycham.
- Jedna - mruczę cicho.
- Przeszkadzała ci jej natarczywość. - Doktor bardziej stwierdza, niż pyta. - Kobiety tak mają, ale prawie zawsze chcą przede wszystkim dobrze.
- Skąd pan wie, że chodzi o dziewczynę?
James Bower uśmiecha się pobłażliwie. Jednak nie komentuje w żaden inny sposób mojego pytania.
- Jak ma na imię? - pyta.
- Laura - mówię po chwili. Zawstydzam się jak dwunastolatek. Czemu?
Tęsknię.
- Pozdrów ją, jak spotkacie się następnym razem. Kiedy mija wam okres bez odwiedzin? - Zapisuje coś w papierach na biurku.
- Już jutro.
Odrywa dużą kartkę i spina ją z moją kartą pacjenta spinaczem biurowym. Jest to jak dotąd najkrótsze spotkanie.
- Świetnie. Powodzenia.
Podaje mi plik i uśmiecha się ciepło.
Żeby to wszystko było takie proste.
Miłego dnia, popołudnia, wieczoru, nocy...
Trzymajcie się!
HAJA, KARTOFELKI!
OdpowiedzUsuńCiągnie mnie do nożyczek, więc z ulgą zabieram soę za pisanie komentarza.
Już standardowo - macie po luju w ryj, szmaty.
Co tak krótko?
Ja tu się wkręciłam, ślina kapie mi z kącików ust, obolałe nóżki tuptają z uciechy, a tu bam - di end, finito, spierdalać lamusy i czekać na kolejny rozdział.
#szmatybezserca
Pamiętacie, jak pisałam, że nie mogłam z siebie wydobyć żadnych emocji ostatnio?
Gupie pytanie, jasne, że tak.
Emołszyns kam bak!
Powitajmy je chlebem (podwójna kromka) ze srem i szynką, tylko 370 kalorii!
TAK, TAK, TAK!
Rydel jako wredna czarownica wymiata!
Jestem ciekawa postaci jej nowej funfeli! Wy nigdy nie wprowadzacie kogoś, kto niczego nie wnosi, także cytując pewną durną piosenkę, którą srały polskie radia - będzie się działo!
Biedny mały, zagubiony Rossy. Tak mi go żal...
JUST KIDDING!
Jarajo mnie jego problemy, bo to jest taki fajny powiew świeżości w blogach o Arfajf.
Chociaż trochę za lekko mu idzie ten odwyk. Wiem to, bo, a to powiem Wam w Laczku.
Lynchowie, nie, nie mogu się powstrzymać, Lanczowie znowu razem? Jaaaasne.
Zamydlacie nam oczy, a zaraz będzie pierdolenięcie na miarę tego, z filmikubo Hitlerze poszukującym elekto.
Brakuje mi Ella i mami Kaps Lok. Dobrze, że o nich wspomniałyście, bo ich brak w rozmyślaniach kidsów był taki dziwny.
Idu paski zdjąć.
Do następnego!
from Swansea with love,
XYZ
Ciekawy rozdział :)
OdpowiedzUsuńŚwietnie, że się pogodzili ;)
Oby tak dalej to szybko stąd wyjdą :)
Pozdrawiam i czekam na next :)
NOWY ROZDZIAŁ!
OdpowiedzUsuńzaraz przeczytam, ale na razie biegam po szkolnym korytarzu, przytulam wszystkich i krzyczę "nowy czołg"
innymi słowy mam zaciesz jak mały Putin
gotujcie sie na 2 komentarza
Nowy czołg
~ jane
No dobrze. Mały Putin juz nacieszył się nowym czołgiem i jest gotowy na komentowanie.
UsuńTak jak r8 ten rozdział również różni się od poporzedniej siódemki. I znowu: nwm w czym.
Tym razem nie płakałam, ale dlatego, że raczej nic smutnego nie było. Ładnie się pogodzili nie powiem. Naprawdę naturalna relacja, chociaż to jak Rocky zaciągnął Delly na spotkanie... no dobra nie wiem jak można napisać to lepiej.
Pojawienie się Melissy (mam nadzieje ze dobrze napisałam) nie ucieszyło mnie. Oznacza to, że jeszcze będą tam siedzieć. Pewnie na tym polega fabuła, ale i tak nie chcę, żeby tak było. Ten moment kiedy blog przestaje być fikcja i staje się przygoda, która przeżywam z bohaterami...
Melissa jakoś mi się nie spodobała. Wiem, że praktycznie nic o niej nie wiem, ale moje przeczucia zawsze mają rację. Wiec pewnie jej nie polubie. Zawsze jest taka postać.
A propos takich postaci... pov Rossa. Bardzo fajny monolog wewnętrzny - napisała tonem znawcy. Ale końcówka dostała trzy razy głośne NIEEE... wybaczcie. Przypomina mi to trochę typowe loff story
Poza tym mam uczulenie na Raure. CholerneCholerne uczulenie.
Ale i tak będę czekać na next :)
Coś się zmieniło. Bez wątpienia, coś uległo zmianie. Rozmowa rodzeństwa musiała nadejść, wcześniej czy później. Oni, mimo wszystko nie potrafią bez siebie żyć. Są zbyt blisko by tak po prostu skreślić to w przeciągu kilku minut. I dobrze, ponieważ w kupie siła. I teraz dadzą radę. Muszą dać. Chyba, że nowa bohaterka wprowadzi między nimi zamęt i wszystko szlag trafi. Skoro już o niej mowa, to jestem jej naprawdę ciekawa. Jak bardzo na nich wpłynie. Zwłaszcza na Rydel. Mam taką malutką nadzieję, że może uda się jej utemperować jej charakterek. Może tak odrobinę, ociupinkę, hm?
OdpowiedzUsuńNo i dajcie na powrót Ella, co? Tęskno mi za nim...
Buźka, robaczki!
- matrioszkaa! xx