~10~
Ross
#30 października, Los Angeles
Szpital psychiatryczny
Spojrzenia wracających do pokoi pielęgniarek i kucharek ze zdziwionych oraz rozbawionych, zmieniły się w zatroskane, wręcz przestraszone. Minęła godzina, odkąd chodzę nieobecny po ośrodku. Zaczęło się od spokojnego spaceru, żeby zebrać myśli. Wystarczyło kilka kroków, by zrozumieć, że tak naprawdę je wszystkie gubię.
Nie potrafię sobie niczego wytłumaczyć.
Przyszła - tak po prostu. Bez wcześniejszego uprzedzenia, bez okazji dla mnie, żebym mógł się przygotować. Rzuciła kilka spojrzeń, porozmawiała z każdym chwilę, pocieszała wszystkich.
Jestem dla niej jak powietrze. I to tylko moja wina.
Próbuję wbić sobie do głowy kilka kłamstw. To jej wina, jest obrażalska, przecież nic jej nie zrobiłem. Powiedziałaby, gdyby coś jej przeszkadzało. Gdyby coś było nie tak. Gdybym ją przypadkiem zranił. A tymczasem nic takiego nie zrobiłem. Nic złego, nie zraniłem jej, nie okłamałem jej...
Wyrzucić ''nie'' i moje myśli zgadzałyby się z prawdą.
- Ross? Wszystko w porządku?
Odwracam się w stronę usłyszanego głosu. Pani Agatha. Agatha Spencer, jedna z trzech sprzątaczek, najmłodsza. Trzydzieści parę lat. Rozmawiałem z nią kilka razy, kiedy przychodziła na odkurzanie do mojego pokoju. Niewiele o niej wiem. Za to ona o mnie zdecydowanie za dużo.
- Dzień dobry. Tak, wszystko okej - odpowiadam. Przez głowę przechodzi mi pytanie. Jak to jest pracować w ośrodku psychiatrycznym? Na co dzień widzieć chorych umysłowo młodych ludzi, a nawet być świadomym możliwości zostania ich ofiarą? Przez psychiatryk przewija się wielu wariatów - od tych z uzależnieniem od marihuany, do tych, którzy podpalają wieżowce i gwałcą wszystko, co się da.
Jak to jest być normalnym wśród nienormalnych? Czy to znaczy, że ja jestem tym nienormalnym?
Przez całe życie marzyłem o spokojnej przyszłości. Takiej jak z reklam, wiecie. Duży dom, fajne auto, huśtawka, dzieci ganiające się po podwórku, piękna żona u mojego boku. To wydawało mi się być normalne.
Ale z czasem zaczęło do mnie dochodzić, że normalność ma wiele znaczeń, a rodzina z reklamy nie należy do żadnej z tych definicji. Normalność to pojęcie względne.
Nie ma ludzi normalnych i nienormalnych. Są tylko ci pozamykani w zakładach i ci, którzy nie zostali przebadani.
Agatha niczemu nie zawiniła, a codziennie musi patrzeć na zwijających się ćpunów czy słaniające się anorektyczki. Nie mówiąc już o pracy, którą wykonuje.
Tak samo jak Laura. Po wyrazie jej twarzy byłem sobie w stanie wyobrazić, jak wielkim szokiem było dla niej zobaczenie nas w takim stanie. Wychudzeni. Szarzy. Zmarnowani. Potargani. Nawet Riker zaczął chodzić częściej w czapce, żeby zgarniać pod nią rosnącą grzywkę. Rydel wiąże koki i warkocze. Rocky nie ma większego problemu, chociaż jęczy, że chce "ściąć te jezusowe frędzle do połowy". A ja w sumie nie wiem, co mam na głowie, jesień średniowiecza. Większość dnia noszę beanie albo bejsbolówkę.
W każdym razie, Laura była przestraszona. A ja stałem z boku, nie potrafiąc nawet powiedzieć "hej, spokojnie, już nic nam nie jest".
- Słuchasz mnie?
Głos kobiety wybudza mnie z myślenia. Umysł powoli godzi się z rzeczywistością, ale struny głosowe na niego nie czekają i pierwsze obejmują prowadzenie.
- Słucham? - pytam, spoglądając na nią nieobecnie. - Ykhym, to znaczy... Tak, słucham.
- Jaaasne. - Kiwa głową. - Gadaj.
Zaciągam rękawy bluzy na ręce i spuszczam głowę.
- Nie ma o czym. Ona tylko przyszła. Tak po prostu.
Słyszę jej westchnienie i zastanawiam się, ile informacji już zdążyła wyczytać z mojego zachowania. Można o niej powiedzieć wiele, ale fakt, że zna się na ludziach, jest chyba najbardziej dla niej znakiem rozpoznawczym. Nie wiem, czy to doświadczenie, czy talent, ale wiem, że działa. Czasami aż za dobrze.
- Pod wpływem emocji dzieje się wiele rzeczy, Ross. Można wybuchnąć, wykrzyczeć prawdę czy kłamstwo. Skrzywdzić, pobić, upić... Pod wpływem emocji można też zamilknąć. I uwierz mi, cokolwiek ona zrobiła, na pewno to nie było zależne od niej.
O tym właśnie mówię.
Agatha, będąc całkowicie niewtajemniczona w sytuację, potrafi pomóc każdemu, o każdej porze. To jest tak niesamowite i nieprawdopodobne, że aż dziwne. Czujesz się tak, jakby ktoś czytał ci w myślach.
Nie, to złe określenie.
Czujesz się tak, jakby ktoś ci te myśli porządkował. Wszystkie, co do jednej.
- Dzięki - mruczę niewyraźnie, choć chciałbym pokazać jej, że naprawdę mi pomogła, i że jestem jej wdzięczny. Nie potrafię.
- Do usług, młody. - Szturcha mnie w ramię. - Idź do pokoju, przemyśl błędy. Jej i twoje. Porozmawiaj z nią dopiero, jak będziesz gotowy.
Uśmiecham się niemrawo. To dobra rada. Zawsze słyszę od niej dobre rady.
- Dzięki jeszcze raz - mówię na odchodne. Skręcam w prawo i idę wąskim korytarzem na sam jego koniec, do swojego pokoju.
- Powodzenia! - Słyszę za sobą. Macham jej, a kiedy kobieta skręca i znika z mojego zasięgu wzroku, odwracam się.
Przed moim nosem zamaszyście otwierają się drzwi pokoju Rydel. Uderzają mnie gwałtownie w czoło, chwieję się, cicho syczę i opieram o ścianę.
- O Jezu, przepra... - Głos dziewczyny odbija się z bólem od moich skroni. Rozmasowuję stłuczone miejsce i otwieram zaciśnięte oczy.
Laura.
- ... szam. Przepraszam - kończy cicho. Lubię, jak tak mówi. Wydaję się być wtedy jeszcze mniejsza i bardziej nieśmiała, niż jest w rzeczywistości.
- Ja przepraszam. Moja wina, nie spojrzałem. - Silę się na grymas na twarzy, zastępujący uśmiech. Gdzie twoja pewność siebie, Ross?
Została w pakiecie z przeszłością w moim domu. Moim prawdziwym domu.
Między nami zapada cisza. Głucha, niezręczna. Ale nie bezuczuciowa. Te kilkanaście sekund z pewnością wystarczyło, żeby dziewczyna zrozumiała, że nic wewnątrz mnie nie jest tak, jak na początku naszej znajomości.
- Jak się trzymasz? - szepcze. Unoszę wzrok. Nie patrzy na mnie, bawi się palcami. Przekręca pierścionek na jednym z nich, zdejmuje go, po czym powoli zakłada. Przyłapuję się na myśli, że chciałbym ją złapać za rękę.
- Źle. Chcę do domu. Bardzo. - Chowam asekuracyjnie dłonie do kieszeni bluzy. - A ty jak? Dobrze wyglądasz.
Brawo, Ross.
Ktoś mi kiedyś powiedział, że ''dobrze wyglądasz'' wypowiedziane do kobiety, jest równoznaczne z ''średnio obchodzi mnie twój wygląd''. Nie wiem, czy miał racje. W chwili obecnej wolałbym, żeby ktoś udowodnił mi, że to kłamstwo.
Laura uśmiecha się smutno. Nienawidzę tego widoku. Mam poczucie winy - za każdym razem.
- Wewnątrz jestem martwa - mówi i wbija we mnie spojrzenie.
Nieme. A jednak rozpaczliwe, krzyczące i proszące o zrozumienie. Chciałbym zrozumieć. Boże, jakbym chciał...
Wnętrzności wywracają mi się do góry nogami, a serce podskakuje do gardła, kiedy po chwili słyszę proste słowa:
- Tęsknię za nim, wiesz?
- Ja też - odpowiadam bez myślenia. Nie potrzebuję go. - Ja też za nim tęsknię.
- Za tym starym Rossem. Nie tym, który tydzień przed wypadkiem wciąż wszystkich okłamywał. Nie tym, który zostawiał mnie na kanapie i ćpał na boku. I na pewno nie tęsknię za tym Rossem, którego widzę teraz.
Zamieram z dotychczas najszybszym biciem serca, jak na mój organizm, ze skręconą wątrobą i ściskiem od łez w gardle.
- On wróci. Ten stary Ross - dukam. Zaciskam dłonie w kieszeniach, wbijam paznokcie w skórę. Nawet ból fizyczny nie przysłania tego psychicznego, jaki teraz odczuwam.
- Niech wraca. Czekam.
Nie zdążam zareagować ani przetworzyć jej słów. Laura wymija mnie, a ja słyszę już tylko zanikający odgłos jej stawianych szybko stóp.
- Mówi się, że czekanie rodzi czekanie.
- On miał wrócić.
- Przecież to zrobił.
- Czyżby?
Ellington
30 listopada, Los Angeles
Szpital psychiatryczny
W życiu jest wiele wartości – niektóre mniej, lub bardziej ważne. Trudno jest wybrać jedną, którą będzie się wywyższać ponad wszystkie. Nie można mieć wszystkiego - tak często powtarzają w szkołach. Ale zawsze można walczyć, prawda? Nikt mi nie zabroni wierzyć, że wszystko będzie dobrze. Że wystarczy zacisnąć zęby i zapracować sobie na swoje szczęście. Że życie nie jest takie złe i trudne, że to ludzie czynią je skomplikowanym, a jednocześnie bezsensownym. Na co innego możemy zrzucać problemy? Żaden stwór nie siedzi sobie na chmury i nie gra nami w Simsy. Jesteś zły, więc to wina albo twoja, albo kogoś z twojego otoczenia. Spokojnie, Wszechmogący Mariachi w laczkach i z herbatą ziołową w rękach nie śmieje się z ciebie, kiedy krzyczysz na sprzedawczynię w sklepie. Ubaw może mieć ewentualnie facet od monitoringu marketu.
Uczymy się na błędach, więc to normalne, że je popełniamy. Błędy są normalne – ludzie żyjący błędami już nie koniecznie. Niszczymy tyle rzeczy głupimi słowami i czynami… Wystarczy pomyśleć, ile małego i wielkiego zła można wyrządzić komuś jednego dnia. Nie pożegnać się z mamą z samego rana, nawrzeszczeć na przyjaciela, pokłócić się z rodzeństwem czy nie dotrzymać danej komuś obietnicy. To wszystko boli. Z drugiej strony…
Coś musi się zepsuć, żeby można było naprawić.
Jesteśmy oswojeni z faktem, że ktoś jest miły. To dla nas nic nowego, nic wyjątkowego w porównaniu z bezczelnością lub obrażaniem, które są na porządku dziennym, a i tak uważa się je za coś niewyobrażalnego.
Ludzie zadają sobie nawzajem pytania - jak można być tak wrednym?
Nie powinno być na odwrót?
Dobrze, rozumiem. Zło się tępi, zło się naprawia. Ale o rzeczach i ludziach dobrych nie można zapominać.
Doceniajmy, a później naprawiajmy.
Pożegnawszy się z Rikerem i Rocky’m, wychodzę z pokoju dziennego. Wewnątrz pozostaje jeszcze Stormie, rozmawia sama z synami. Czuję wibracje w prawej kieszeni spodni. Rozglądam się po głównym korytarzu i, idąc w kierunku automatu z kawą, czytam smsa od Marka. ‘’Czekam w aucie na parkingu naprzeciwko.’’.
Odpisuję krótką odpowiedź, chowam telefon i szukam w bluzie drobnych na coś do picia.
Pamiętniki dla rodzeństwa były dobrym pomysłem - stwierdzam, wpisując czterocyfrowy kod na zwykłą, czarną sypaną. Pewne było, że przyniesiemy im instrumenty, ale zależało nam na czymś jeszcze, czymś, co byłoby dla każdego z nich ich indywidualnością. Rozmawiałem z Laurą, która pomogła mi ukierunkować się na ideę z zeszytami, więc zaproponowałem jej pójście ze mną. Przekonywałem ją do tego, ale nie długo. Widziałem, że chciała ich zobaczyć.
Wyjmuję kawę z automatu i biorę pierwszy łyk. Gorzka.
Chciała ich zobaczyć, ale strasznie się bała.
Skręcam w prawo i wchodzę w długi, wąski korytarz, który rozgałęzia się po bokach na trzynaście pokoi. Podnoszę wzrok z plastikowego kubka i widzę na jego końcu drobną osobę. Laura.
Idę w jej stronę spokojnym krokiem, już od połowy drogi widzę, że coś się musiało stać. Dziewczyna siedzi na pojedynczym krześle z twarzą schowaną w dłoniach. Nie wygląda jednak, jakby płakała.
- Co się stało? – Kucam przy niej.
Drga delikatnie i patrzy na mnie rozkojarzonym wzrokiem przez krótką chwilę. Prostuje się i odwraca głowę do okna.
- Niemówienie wszystkiego jest gorsze od kłamstwa, wiesz?
Wiem. Och, jak dobrze o tym wiem.
- W większości przypadków – mruczę niewyraźnie i pociągam kolejny łyk. Spoglądam na nią uważnie. Nie można wyczytać z jej twarzy tego, co się stało, ale w sumie nie trudno się domyślić. – Rozmawiałaś z nim?
Przymyka powieki i cicho wzdycha.
- Kiedyś musiałam.
- Więc co się stało? – pytam.
Karcę się w myślach za bezpośredniość. Ell, dziewczyna może przechodzić załamanie nerwowe, a ty ją stresujesz jak na rozmowie kwalifikacyjnej do spożywczego.
- Wspomnienia depczą po mnie z delikatnością walca na asfalcie. – Uśmiecha się smutno. Kładę rękę na jej kolanie i patrzę w podłogę. Czegoś tu nie rozumiem.
- Ale o c…
- Wracajmy już, co? – przerwa mi i wstaje. Wolnym krokiem rusza długim korytarzem. Ja stoję w miejscu. Coś jest nie tak. Coś jest bardzo nie tak.
- Laura – mówię głośno. Dziewczyna zatrzymuje się i odwraca.
- Jak wróciłam kiedyś do domu po zerwaniu z chłopakiem, powiedziałam mamie, żeby wyrzuciła miłość, bo ja jej już nie chcę i mam jej dość - zaczęła po chwili ciszy. - Ona uśmiechnęła się tylko. ''Nie ja ustalam reguły miłości, kochanie. Ty i On to robicie.''. Teraz żałuję, że nie ustaliłam ich na początku znajomości.
Kiwa wolno głową, trochę się przy tym zacinając, i rusza do przodu. Znika z mojego punktu widzenia.
Nie tylko ludzie tworzą problemy. Ludzie już sami z siebie są skomplikowani.
I to ich odróżnia od pieprzonych Simsów.
Kiedyś raz musiałem dojechać na plan Disney'a autobusem. To było jeszcze na początku nagrywania "Austina&Ally".
Dlaczego o tym piszę? To się wyjaśni.
Na tym przystanku byłem ja i matka z dzieckiem. Chłopczyk miał może trzy latka, włosy gęstości i długości moich teraz, a tak ciemne, że aż czarne. Jego wesołe, jasnoniebieskie oczy przeszywały otoczenie bystrym spojrzeniem. Chłopczyk o imieniu Jamie siedział obok mnie na ławce pod wiatą i czytał jakiś komiks z Kubusiem Puchatkiem. Co chwila wzdychał zadowolony nad pomysłowością Krzysia, śmiał się z wyczynów Kubusia i mruczał słowa pociechy do Kłapouchego.
Zerkałem na niego co sekundę, nie mogąc się nadziwić, jak bardzo tak mała istota może się przejmować losami i uczuciami, których właściwie nie powinna znać. Bezbronny, niczego nieświadomy Jamie był tak miły i uroczy, że zacząłem się zastanawiać, skąd na świecie biorą się mordercy, gwałciciele, pedofile i psychopaci. W jakim momencie naszego życia dopada nas t e n m o m e n t, gdy nasza psychika kształtuje się na to, czym będziemy w przyszłości.
Wtedy Jamie spojrzał na mnie i spytał: "Idziesz do szkoły?"
"Nie", odpowiedziałem. "Jadę na plan, gram w takim serialu."
"Ale fajnie!", ekscytował się chłopczyk. "A w jakim serialu?"
"Takim nowym, na Disney Channel."
"Moja siostra ogląda Disney Channel. Ona ma trzynaście lat."
"Pozdrów ją."
"Dobrze." Jamie pokiwał głową i wyciągnął komiks w moją stronę. "Dasz mi autograf?"
"Ty wiesz, co to jest autograf?", zaśmiałem się.
"Siostra kiedyś pytała o to jakiegoś chłopaka, który tez gra w serialu. Tak mi powiedziała."
Podpisałem mu komiks za pomocą markera z torebki jego mamy i pogadałem z nim jeszcze parę minut, gdy czekaliśmy na autobus.
Kiedy do niego wsiadaliśmy, a mama ciągnęła go na tyły, przytulił mnie jeszcze i powiedział: "Jesteś bardzo fajny, Ross. Pozdrów rodzeństwo."
"Szczęścia, Jamie", rzuciłem jeszcze na odchodnym.
"Tobie też."
Nie pozdrowiłem. Zapomniałem.
Kiedy stajemy się skurwysynami, skoro rodzimy się jako słodcy, roztrzepani chłopcy? Czym są mali rozrabiacy w porównaniu z mordercami odsiadującymi dożywocie?
Dlaczego ludzie muszą się tak zmieniać?
Dlaczego ja się tak zmieniłem? Dlaczego ludzie potrafią ranić?
Dlaczego. Pytanie zadawane odkąd człowiek nauczył się mówić, a myślane już odkąd zaczął mysleć.
Kiedy nadchodzi t e n moment? Kiedy nadchodzi moment, gdy się zmieniamy?
Przepraszam, Laura.
Ja nie wiem, co się dzieje. Ja tylko chciałem pomocy.
Przykro mi, że w takiej postaci.
Pomocy. Nie potrzebowałem dużo. Nie potrzebuję dużo. Potrzebuję p o m o c y.
A dlaczego o tym piszę? Agatha pożyczyła mi długopis.
Z naklejką Kubusia Puchatka.
Ross Shor Lynch
30 listopada 2014r.
Ja tam pisam tę notkę przy akompaniamencie "Repeating Days", nie wiem, jak Raff... C:
Wracamy, kochani moi. Spaffy wraca na GG i zbiera dupy do pisania czouga. Nie wolno tego tak zostawić, to story zasługuje na napisanie go do końca.
I hope you enjoy dys rozdział. Nie mam pomysłu na inteligentną notkę chyba.
A więc dwie sprawy na koniec: 1. Zapraszam za parę dni na epilog na mój osobisty blog. KLIK!
2. Zapraszam na tego zaiste niesamowitego oneshota KLIK!
~Sparrow
~Sparrow
Witaj Internecie.
Tęskniłeś? Oczywiście, że tak.
Mam nadzieję, że spędzacie miło wakacje.
Nie ma czasu na notki, trzeba pisać czouga. Spaffy na GG. Tak. Wracają stare czasy. :')
Wszystkie linki łatwo znajdziecie.
~Raffy
ZAKLEPANE, OPLUTE, OLIZANE.
OdpowiedzUsuńDominika G.
Świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńWarto było czekać, bo dużo się w tym rozdziale działo...
Pozdrawiam i czekam na next :)
Mika jak zawsze musi być pierwsza. Hahahahaha.
OdpowiedzUsuńWitajcie!
Po tej długiej przerwie.
Dużo Rossa w tym rozdziale. Podobają mi się jego przemyślenia o normalności i nienormalności. I postać pani Agathy. Tak, polubiłam.
Przez Was zastanawiam się, jak to jest pracować w psychiatryku. Przed oczami ciągle mam psychiatryk z Teen Wolf. I Lydię. Raffy wie o co chodzi. XD
"Rocky nie ma większego problemu, chociaż jęczy, że chce "ściąć te jezusowe frędzle do połowy". A ja w sumie nie wiem, co mam na głowie, jesień średniowiecza." - kocham ten fragment. <3 "Jezusowe frędzle". Hahahahaha.
Rozdział może nie jest płaczliwy, ale rozmowa Laury i Rossa była taka... smutna. Zresztą, na Czougu nie może być przecież wesoło. Ellington jest osobą, która nieco rozluźnia atmosferę, ale to i tak niewiele daje. Dobrze, że jest blog, który można poczytać z chusteczką przy oku. Właśnie takiego mi brakowało.
Wiecie czego jeszcze brakowało?
Rikera. Jego nigdy nie jest za wiele. C:
Świetny pomysł z pamiętnikami. Będzie więcej takich wpisów? I hope.
Nie mam pomysłu na komentarz. :/ Nawet wena na komentarze odeszła.
Także ten... Low ju ol tu.
~Liv~
Strasznie podobal mi sie wpis Rossa do pamietnika.
OdpowiedzUsuńByl taki.... prawdziwy.
Ostatni akapit strasznie mi się spodobał. Był taki realny i oddający wszystko co on czuje.
Ogólnie to tak troszke ten akapit to moj jest bo jest cudowny.
Czekam!
-Wika aka ponczek
W sumie to chyba dobrze, że nie było mnie na bloggerze, bo po każdym rozdziale miałam w głowie budyń.
OdpowiedzUsuńCZYTAŁAM NA BIEŻĄCO OCZYWIŚCIE. WSZYŚCIUTEŃKO.
A moje komentarze wyglądałby prawdopodobnie tak:
"ghshhhdgdh, głupie dzidy"
Na takim poziomie rozwoju był mój mózg. Teraz się trochę polepszyło, ale wiecie. Idealnie to już nie będzie.
DWIE OGÓLNE RZECZY ZA KTÓRE AŻ DO DNIA DZISIEJSZEGO MAM OCHOTĘ DAĆ WAM W RYJCE:
1. ŚMIERĆ RYLANDA.
2. WYSKOK RYDEL NA TEMAT MAI MITCHELL.
Yass. Poza tym to absolutnie kocham ten psychiatryk i mam nadzieję, że jeszcze odwalicie coś ostrego. ONI NIE MOGĄ WRÓCIĆ DO DOMU!
W sumie... Ciekawe, jaki by był cyrk, jakby Ell też tam był. Pewnie codzienna spowiedź o piniatach w kształcie jednorożców.
Rymtyryrymtyrym.
Chciałam tak ładnie zaznaczyć moją obecność opieprzając was, a tu taki lekko depresyjny (A TO ŻARCIK! JAKBY RESZTA NIE BYŁA DEPRESYJNA) i filozoficzny rozdział. I jak ja mam tu japę wydrzeć?
Och, pewnie i tak przyjdzie na to czas.
Używajta swoich klawiatur, halo. Chcę rozwój akcji.
Może jakieś ofiary śmiertelne w końcu?
SORRY, ANULA. EPILOG MÓGŁ BYĆ TROCHU BARDZIEJ WZBOGACONY W TYM KIERUNKU.
DOBRA, WIEM, ŻE MUSZĘ IŚĆ DO RAFF, OKEJ?
Wiem, że pewnie wydukam jedno słowo, ale walić ccccccccccccccccccc;
Czytałam tego łon szota już z 754816484 razy.
Jeszcze raz nie zaszkodzi :')
Anyway.
Może jakieś samobójstwo?
ALBO ZABÓJSTWO?
Ellington może mieć wiele twarzy przecież C:
Niech parapety będo z wami.
~Niepi
Cześć!
OdpowiedzUsuńI ponownie wyszło na to, że nieznajoma osoba potrafi nas lepiej wysłuchać niż ktoś, kogo dobrze znamy i jeszcze na deser dorzuci jakąś świetną radą. Rozmowa, chociaż tak naprawdę nie sądzę, bym tak mogła to nazwać, Rossa i Laury była taka ponura. Tak przygnębiająca i smutna. Widać, że ta dziewczyna też swoje przecierpiała i ledwo trzyma się na nogach. Nie tylko Ross jest ofiarą. Ona też to przeżyła i to w porządku. To pokazuje, że może jej w jakimś stopniu na nim zależało. I tym razem to Ellington pokazał jej swoje wsparcie. Bardzo fajny pomysł z tymi pamiętnikami, może przy najmniej tak wyrzucą z siebie wszystko to, co w nich siedzi?
Pozdrawiam Was!
- matrioszkaa! xx