niedziela, 3 kwietnia 2016

18. "And you say you're scared that I won't be there"


Rydel
25 listopada, Los Angeles
Szpital psychiatryczny
Stołówka


- Dasz sobie radę, Dell? Mogę cię zastąpić, jeśli chcesz.
Jest po dwudziestej pierwszej, a przed dziewiętnastą zaczęliśmy ogarniać stołówkę po kolacji. Rocky i Ross zmywali gary, a ja i Riker mieliśmy sprzątnąć salę, co było dużo bardziej… Czasochłonne. Przecież gumy do żucia same się nie zeskrobią. Swoją drogą nawet nie wiedziałam, że możemy tu mieć gumy do żucia.
- Poradzę sobie. Idź lepiej zmyć te ziemniaki z włosów – mówię, nawiązując do klejących się włosów Rikera. – No już, bo nie mogę na ciebie patrzeć.
Brat wystawił mi język i zniknął za wahadłowymi drzwiami.
Ta podłoga chyba nigdy nie była tak czysta, jak jest teraz.
Och, z pewnością nie była.

Czas w ośrodku płynie. Nie wiem, czy szybko, czy powoli. Nie zauważam go.
Od akcji z reporterami już trochę minęło, zdążyłam o tym zapomnieć. To znaczy, zapomniałam o reporterach. Dwie sprawy utkwiły w mojej głowie. Po pierwsze, o co chodzi z kontraktem z Hollywood Records? Czy to prawda, że został zerwany? Nie wiemy nic, odcięto nam Twittera i resztę kontaktu, a do terminu kolejnych odwiedzin jeszcze parę dni.
Teoretycznie nie powinno być żadnych odwiedzin, przez to, co zrobiłam.
Mogłabym do końca życia sprzątać tę pieprzoną stołówkę,  jeśli to sprawiłoby, że rodzice nie musieliby płacić za nas tylu pieniędzy w wyniku grzywnej.
Nie za nas, za mnie.
Nie wiem, co sobie myślałam. Przecież logiczne, że znaleźliby mnie i zaciągnęli tu z powrotem. A i tak przyszłam sama. Po co mi to było? Żeby znowu gadali o tym w mediach? Żeby znowu szmatławce pisały o psychicznym rodzeństwie Lynch? Przecież mogło być lepiej.
Gówno prawda. Tu już skłamałam.
Wkładam mopa do wiadra z wodą i jakimś detergentem, wyciskam, a następnie czyszczę ostatnie zabrudzone kafelki.
Brud.
Bruce.
Tak podobne. I nie chodzi tu tylko o brzmienie.
Odkąd uciekłam wtedy ze swojego pokoju, nie mogę przestać rozkładać tamtej chwili na części pierwsze. To jak układanie puzzli. W pewnym momencie naszej relacji miałam już cały obrazek, brakowało tylko kilku łączących elementów. I nagle wszystko się posypało, rozwaliło na podłodze, fragmenty wpadły pod kanapę, zniszczyły się, zakurzyły.
Teraz trzeba to tylko schować do pudełka.
Nie mogę zmienić tego, co się stało, ale mam wybór i szansę nie popełnić tego samego błędu. I nie zamierzam.
On nie jest dla mnie. Wątpię, żeby był dla kogokolwiek. Mało jest osób na świecie, które potrafiłoby pogodzić się z taką przeszłością swojego partnera. Przecież ja nie jestem zakochana. Nie w nim. Nawet nie jestem zauroczona. Najprawdopodobniej wręcz nie byłam. Tyle zdążyłam sobie samej wyjaśnić.
- Prawie jak Kopciuszek. Piękna, sprzątająca dziewczyna.
Mój oddech zamiera. Jeśli wytrzymam, może uzna, że nie żyję.
- Trochę czasu minęło, prawda? – Bruce staje przede mną, a na jego ustach widnieje ten sam uśmiech, dzięki któremu zwróciłam na niego uwagę, kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy. Teraz wiem. Teraz jestem mądrzejsza. Teraz ten uśmiech przeraża.
- Przestań – mówię cicho z nadzieją, że tego nie usłyszy. Odkładam mopa i zamierzam odejść od niego, ale mi na to nie pozwala. Czuję ucisk na ramieniu.
- Nie, księżniczko. Musisz mnie wysłuchać. – Obejmuje mnie od tyłu, zaczyna kołysać nami na boki. Jego dotyk wypala dziurę w moim systemie nerwowym, nie czuję nic, poza ogarniającą całe moje ciało wściekłością. Nie ma prawa się do mnie zbliżać, dotykać mnie, mówić do mnie i sprawiać, coraz bardziej chcę jego cierpienia. - Kopciuszku.
Zaczynam się szarpać, a on zaciska bardziej ramiona.
- Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego – syczę.
Brzydzi mnie nawet fakt, że oddychamy tym samym powietrzem.
- Możemy być razem szczęśliwi, Rydel. Ale musisz zapomnieć o tych kłamstwach, które powiedziała ci ta suka w fartuszku.
Chcę uciec.
Znowu. I od początku, od nowa. Ciągle uciekać. Umarłabym z przemęczenia, z braku wody i jedzenia, ale uciekałabym ciągle. Od takich jak on się ucieka.
Furia ogarnia mnie do granic możliwości, zaczynam go kopać, szczypać, gryźć, pluć i wyrywać się, zupełnie tak, jak za pierwszym razem.
Tak bardzo nie chcę dopuścić do siebie świadomości, że znowu dałam mu się złapać. Dosłownie i w przenośni. Ból fizyczny jaki mi sprawia to zaledwie namiastka bólu psychicznego, który wyżera mnie od środka.
- Pomocy!
Krzyczę, ale czym jest krzyk w szpitalu psychiatrycznym? Zaledwie marnym szeptem w całym Los Angeles. Nikt na takie rzeczy nie zwraca tutaj uwagi.
- Błagam, niech ktoś mi pomoże!
- Ryj, dziwko – warczy mi w ucho, coraz bardziej zaciskając ręce na moim brzuchu. Pusty żołądek woła o pomoc, brutalnie miażdżony. Oddychanie nagle nie jest już takie proste.
Wir, w który wprowadzają nas moje gwałtowne ruchy uderza nami o drzwi. Kopię w nie nogami, mając jakąkolwiek nadzieję, że to coś da.
Zaczynam przeraźliwie płakać, coraz bardziej brakuje mi tchu, a ostatni tlen jaki mi został wykorzystuję na bezcelowe krzyki. Obraz rozmazuje mi się przed oczami.
- Mogłem to skończyć już na samym początku. Byłoby dużo prościej.
Przez ten amok, który mną wstrząsa przebija się lodowaty głos Bruce’a. Wygrał to. Zniszczył moją ostatnią szansę na normalne życie.
Na jakiekolwiek życie.
Słyszę dźwięk rozrywanych szwów na mojej potarganej koszulce, moje ciało jest wycieńczone i kiedy już chcę odpuścić, zauważam czerwony, rozmazany kwadrat na ścianie obok.
Alarm przeciwpożarowy.
To nie koniec.
Szmer, mój stłumiony pisk i jego porwany oddech. Zbieram nikłe siły, które we mnie zostały i prę do przodu.
- Nie wyrwiesz się, księżniczko. Nie rym razem.
Nie wie, jak bardzo jest głupi.
Oglądając kiedyś filmy z superbohaterami dziwiłam się w jaki sposób mimo braku sił dokańczają oni walkę ostatnim, najsilniejszym ciosem. To było nieludzkie, strasznie fantazyjne, niemożliwe do wykonania.
Znowu słabnę, potykam się, opadam z powrotem na ścianę.
Kurczę się. Nie chcę się skupiać na dotyku - na dłoniach Bruce'a próbujących dostać się pod porwaną koszulkę. Ale nagle ten dotyk milknie, wydaje się być muśnięciem skrzydeł. Oczy Bruce'a robią się piwno-zielone, włosy dłuższe i potargane, a po sekundzie już wiem, że widzę Ratliffa. I wiem już, jak oni to robią. Jak robią to superbohaterowie.
Jeszcze jedna, ostatnia szansa. Dla nich, dla niego, dla siebie. Do przodu, z krzykiem i zaciśniętymi zębami.
Chłopak nie zauważa alarmu, kiedy obraca nami i przygniata mnie plecami prosto do niego. Ból przeszywa mój kręgosłup, kiedy kant metalowego pudełka wbija mi się w skórę.
Trzask szybki.
Przeskok przycisku.
Donośny pisk rozlega się po całym szpitalu, a ze spryskiwaczy strumieniami leje się woda.
- Co do kur… - Brunet odsuwa moje bezwładne ciało na bok. Wściekłość, jaka rośnie w jego oczach jest nie do opisania. Łapie mnie za szyję, krztuszę się przez śmiech.
- Pożałujesz tego. Będziesz tego żałowała każdego pierdolonego dnia, nawet kiedy wyjdziesz z tego wariatkowa. Zobaczysz, Kopciuszku.
Pierwszy raz modlę się, żeby ochroniarze pojawili się jak najszybciej. Pierwszy raz chcę ich obecności teraz, już.
Bruce uderza mnie w twarz w tym samym momencie, kiedy drzwiami wbiega ochrona z kilkoma lekarzami. Krzyczą na niego, krzyczą do mnie. Ktoś wyciąga paralizator, widzę błyski elektryczności i czuję, jak całe moje wątłe ciało przemaka wodą.
- Jesteś nic nie warta, słyszysz?! Skończysz w kaftanie, skończysz gorzej niż ja! Jesteś zwykłą szmatą!
To ostatnie, co słyszę, nim przerażenie zamazuje mi cały obraz.



Cześć, jestem Rydel.
Cześć, jestem Ellington.
Nie było takiego momentu, a przynajmniej sobie go nie przypominam.
Nie, zdecydowanie nie było.
On po prostu znalazł się w tym samym studiu tanecznym, w tym samym mieście, w tym stanie, w tym kraju, na tej planecie. Całkiem przypadkiem, mogłoby się zdawać.
Znajomości facetów powstają od tak. Imię, imię, uścisk dłoni, jakieś głupie pytanie w stylu ‘’Co tu robisz?’’ i reszta toczy się sama, tak po prostu. Kilka dni, noc spędzona na grach wideo, jakaś namiastka szczerej rozmowy, może wypad na pizzę czy siłownię i nagle są najlepszymi przyjaciółmi.
Wszyscy wiemy, że w większości przypadków tak właśnie jest.
Niestety – jestem dziewczyną, więc w naszej sytuacji było trochę inaczej.
Nie wpadłam na niego, jak otwierałam drzwi. Nie zobaczył mnie samej, tańczącej w sali. Nie spotkał mnie zapłakanej w łazience, bliskiej cięcia się tępą żyletką. Nie wypytywał o mnie, ani ja o niego. Nie zaczęliśmy znajomości od wielkiej nienawiści, którą od miłości dzieli cienka linia, Boże, nie.
Przecież nie gramy w filmie, nie jesteśmy bohaterami jakiejś książki. Normalni ludzie.
Najzwyczajniej w świecie zaczął przychodzić do moich braci popołudniami, a ja mijałam się z nim na korytarzu, jak szłam do łazienki, a on do kuchni, bo absolutnie uwielbiał tam przebywać. Jak matkę kocham, że to było jego ulubione pomieszczenie w naszym domu. Zaczynało się i kończyło na krótkim "Hej!". Znał moje imię, a ja jego, więc po co pytać? "Co tu robisz?" też nie miało sensu. Szliśmy dalej, każde w swoją stronę.
Z biegiem czasu przerzuciliśmy się na wersję z imieniem. "Hej, Rydel" było dużym postępem. Później doszedł drobny, niezobowiązujący uśmiech, kiedy zbiegał z Rossem na plecach ze schodów, zachowując się zupełnie jak dziecko.
A kiedy do gry weszły zdrobnienia typu "Cześć, Delly" albo "Cześć, Ell", można było powiedzieć, że byliśmy wręcz dobrymi znajomymi.
Naszą pierwszą, pełnowartościową rozmową była dwukrotna wymiana zdań na temat miski zimnych płatków z mlekiem.
- Kogo to płatki? – zapytał, patrząc na nie podejrzliwym wzrokiem.
- Nie mam pojęcia – odpowiedziałam i wyciągnęłam z lodówki sok pomarańczowy.
- Myślisz, że mogę je zjeść?
Uśmiechnęłam się. Lubiłam to jego dziecięce, niewinne podejście. Takie naturalne.
- Myślę, że tak.
I tak to się "zaczęło". Nasze kontakty wystrzeliły w górę, kiedy powstało R5. Spędzaliśmy w swoim towarzystwie tyle czasu, że nie potrafię stwierdzić, kiedy stał się moim przyjacielem. Kiedy ustawił sobie moje najbardziej kompromitujące zdjęcie na tapecie? Kiedy broniłam go przed babą w sklepie, która krzyknęła na niego, bo zwalił dwa wieszaki? Kiedy wycierałam jego twarz od piekielnie ostrego sosu, którym ciągle się brudził jedząc burgera? A może wtedy, gdy zaklejałam mu plastrem z Atomówkami ranę na czole, bo dziesięć minut wcześniej huśtałam go jak dzieciaka na huśtawce?
Przysięgam, nie mam pojęcia.
To po prostu się działo.
Tak całkowicie nagle stał się najlepszą rzeczą, jaka spotkała mnie w życiu.
Jedną z tych rzeczy, o których mówi się, że nie powinno się żałować. Stał się tym, co dla ludzi jest ważne - stał się moją nadzieją.
Dostrzegam, jak pięknym prezentem od świata dla mnie jest. Człowiekiem, który odbierze telefon, choćby był właśnie w połowie wygrywania utworu na perkusji. Który dotrzymuje słowa, choćby była to głupia obietnica złożona przy porannych przepychankach przy przygotowywaniu śniadania. Który przybiegnie zawsze. Który będzie.

Rydel Mary Lynch
25.11.2014




Witam, witam, z tej strony Sparrow. Dzisiaj krótko raczej, bo emocje z ostatnich tygodni opisałam pod rozdziałem trzecim na moim blogu.
Przeczytałeś właśnie, drogi Kaczątku, rozdział 18, zbliżasz się do rozdziału zwanego X. Jeszcze trochę, jeszcze trochę, zegarek przy bombie cyka. <3
Love ya,
yours Captain.

Wiosna, Robaczki! A przynajmniej tak mi się wydaje.
Mamy nadzieję, że rozdział się podoba. Postaramy się dodawać częściej, jeśli się uda.
Miłego tygodnia, byle do wakacji!
Raff.


10 komentarzy:

  1. Jednym okiem śpię, a drugiem czytam.
    Nie mogę spać. Muszę skomentować.
    Rozdział jest super i cieszę się, że go dodaliście.
    Nie nadaję się do pisanie komentarzy :(
    Ale rozdział super.
    Dobrej nocki dziewczyny <3
    Dobranoc.

    OdpowiedzUsuń
  2. Co tu wiele pisać...
    Świetny rozdział :)
    Pozdrawiam i czekam na next <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Boże, cieszyłam się jak dziecko, kiedy zobaczyłam, że jest rozdział.
    Ten blog to najlepszy jaki istnieje, przysięgam. Nie wiem jak to robicie, ale robicie to idealnie.
    Cudowny rozdział i, Boże, ten fragment o opisywaniu ich poznania. Nie wiem jak wytrzymam do następnego, ale mam nadzieję, że wytrzymam.
    Kurde, jak to jest w ogóle możliwe, że macie tak mało czytelników? Bo owszem, jak na wasz na talent to za mało. Zasługujecie na więcej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Boze.
    Rydel.
    Ell.
    Bruce.
    Matko bosko.
    Umieram mocno.
    Czekam.

    -Wika aka ponczek

    OdpowiedzUsuń
  5. Ohhh, weź stąd idź, Bruce! Matko te emocje... Cały czas miałam naezieje,że Rydel się uda!. Ufff...

    A wspomnienia z Rattem, takie piękne...

    Uwielbiam!!! Do nexta 😍

    OdpowiedzUsuń
  6. Oficjalnie Bruce został okrzyknięty największym gnojem na całym bloggerze. Tego jeszcze nie było. Dobra, były blogi, gdzie po rozpadzie R5 Riker niby wyżywał się na Rydel, ale żaden z nich nigdy nie został doprowadzony do końca. Standardowo: obiecujący opis fabuły, dopracowane zakładki, prolog, trzy rozdziały... "Nie komentujecie, więc usuwam bloga". C:
    A wydawał się taki spokojny! Taki... dobry! Taki niestwarzający zagrożenia! Jak mogłam mu zaufać? Nie wybaczę sobie tego, że nie przewidziałam, że coś takiego może się zdarzyć. Sądziłam, że na serio zakocha się w Rydel, to go zmieni i bla bla. Matko, no! Ugh. Wkurzyłam się. Nie lubię go. Oby Lynches brothers dali mu nauczkę. Mocniej go tym paralizatorem! Jeszcze! Aż przestanie się ruszać!

    Biedna, biedna, biedna Delly. Przy tym jej wieczny brak apetytu wydaje się niczym. Nowy rozdział potrzebny od zaraz. Muszę wiedzieć, co z nią będzie. Zresztą nie tylko ja.

    Te wspomnienia z Ellem są tak idealne, że nie da się idealniej. To po prostu perfekcja. Muszę Was za to mentalnie ukochać. <3 Właśnie tak mógł wyglądać początek ich znajomości. Napisałybyście idealnego bloga o historii Rydellington.

    Trzymam kciuki, żeby udało Wam się dodawać częściej. Z niecierpliwością czekam na rozdział X.
    xoxo
    ~Liv~

    OdpowiedzUsuń
  7. "Dzień dobry Rydel"
    "Dzień dobry Bruce chuju i złamasie"
    Wiedziałam, że coś z nim było nie w porządku. Wydawał mi się zbyt miły i przyjazny,ew.
    Delly, mój aniołku.
    Mam nadzieję, że Bruce dostanie za swoje, ja bym go kopnęła metalowym butem z igłami na czubku w jaja. Sorry, on nie ma prawa ich mieć.
    #hehe.
    Ellington <3 nie mogę się doczekać tych odwiedzin, może coś to da. Oby.
    Jeszcze raz, biedna Dells ;c
    Bruce, ty chuju.

    OdpowiedzUsuń
  8. Heej,

    co słychać?


    Hmmm takie pytanko mam. Kiedy rozdział? 😳 bo wiecie, nie żebym Was pospieszała ale ja to już się doczekać nie mogę. 😁

    Buziaki 😃

    OdpowiedzUsuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń