Strony

czwartek, 22 czerwca 2017

23. "When I'm out on the edge will you save me?"


[
I say I wanna settle down,
build your hopes up like a tower,
I'm giving you a run around,
I'm just a lost boy
not ready to be found
]


Ross

23 grudnia, Los Angeles
Szpital psychiatryczny


Jest druga w nocy, dzień przed Wigilią. Leżę w swoim łóżku do góry nogami, opierając je na poduszce, przez co znajdują się odrobinę wyżej niż reszta ciała. Dłonie schowane mam za głowę, podpierając ją nieco, a wzrok utkwiony w suficie.
- Masz jakieś postanowienia noworoczne? - słyszę pytanie niedaleko swojego ucha.
Lucas, który leży w identycznej pozycji jak ja, ale na drugim łóżku ustawionym na przeciwko mojego przy tej samej ścianie, najwyraźniej nie zasnął mimo zgodnego "dobranoc" sprzed godziny.
- Nie - odpowiadam zgodnie z prawdą.
Szczerze mówiąc, moja głowa nie potrafi pomieścić myśli o przyszłości. Czuję się dziwnie utkwiony w teraźniejszości, co w sumie powinno mnie cieszyć, bo przecież żyje się chwilą, a nie jutrem.
O dziwo, ta myśl wcale mnie nie uspokaja.
- Ja chyba też nie - zgadza się ze mną chłopak, po czym wzdycha krótko. - Może poza jednym. Chciałbym w końcu... być sobą. Myślisz, że to możliwe? - pyta cicho, jakby nie chciał, żebym go słyszał.
- Myślę, że jedyną przeszkodą, jaką stoi ci na drodze do bycia sobą, jesteś ty sam. - Wzruszam lekko ramionami, mimo że on nie może tego widzieć.
Cisza znowu zawisa w powietrzu między nami, ale nie jest ona nieprzyjemna. Mam wrażenie, że Lucas myśli na głos, bo wręcz słyszę jego bitwę z samym sobą.
Wstaję z łóżka ruchem na tyle wolnym, żeby zapobiec kręceniu się w głowie, po czym siadam na ciepłej pościeli chłopaka.
Przypatruję mu się uważniej. Jedynym światłem, które odsłania jego rysy, jest to pochodzące z latarni wokół budynku. Pod jego oczami utkwionymi w suficie widnieją wręcz fioletowe cienie - skutek niewyspania i wyczerpanych łez. Jasne, gęste włosy opadają po części na poduszkę, a po części na jego czoło, nie kontrastując zbytnio z bladą cerą. W cieniu rzucanym przez noc jego kości policzkowe wydają się być jeszcze wyraźniejsze, a błękitne oczy wręcz przejrzyste.
- Lucas. - Próbuję przyciągnąć jego uwagę poprzez tąpnięcie palcem w jego żebra. Chłopak wyciąga jedną rękę spod głowy i kładzie dłoń na klatce piersiowej, dając znać, że słucha. - Pozwól, że coś ci wyjaśnię. Parę lat temu, gdy kariera mojego zespołu i moja w serialu zaczęła nabierać tempa, wokół mnie zaczęło się pojawiać coraz więcej ludzi. Z biegiem czasu robiłem się zmęczony tłumaczeniem im tego, co mam na myśli mówiąc czy robiąc to i tamto. Miałem wrażenie, że nikt poza moją rodziną nie starał się mnie nawet zrozumieć. Zaczęło mnie to przybijać, a moja pewność siebie stawała się coraz mniejsza i mniejsza, bo coś, co nazywam moją kreatywnością, nie było obierane dobrze przez tłum wokół mnie. Tłumiłem więc wszystko w sobie, czego skutkiem był mój coraz rzadszy kontakt z przyjaciółmi i coraz mniejsza ilość wypowiadanych słów. - Przerywam na chwilę śledząc wzrokiem twarz Lucasa, który słucha mnie uważnie. - W pewnym momencie jednak coś do mnie dotarło. Nie wiem, co zapaliło we mnie tę myśl, ale któregoś dnia powiedziałem sobie "Co z tego, że oni mnie nie rozumieją? Ja rozumiem siebie." I tyle wystarczyło, żeby moja pewność siebie zaczęła wracać. A w każdym razie był to bardzo dobry początek. Kupowałem koszulki i buty, które mi się podobały, pisałem piosenki, które przychodziły mi do głowy,  zachowywałem się tak, jak się czułem. Nie spotkało się to z aprobatą otoczenia, ale wzruszałem tylko ramionami. Ludzi wokół mnie to tylko ludzie. Każdy jest jednostką osobową, odrębnością. Większości z nich nie spotkam już nigdy po raz drugi, więc jaki jest sens w tłumaczeniu im zdania, które właśnie zapisałem na kartce? Ja wiem, o co mi chodzi, ja rozumiem siebie, i tylko to się liczy. To ja kreuję siebie. Robię to, czego inni się boją ze względu na opinię innych. - Spotykam się ze spojrzeniem Lucasa. Chłopak unosi się lekko do góry i opiera na łokciu. - Nie pozwól ludziom uciszać cię, bo oni robią to tylko dlatego, że sami nie są na tyle odważni, aby być sobą. Polub siebie, kochaj siebie, pozwól sobie na wolność i bycie tym, kim twoje serce mówi, że jesteś.
Pozwalam sobie na uśmiech i lekkie westchnięcie, kiedy już kończę gadać. Mam wrażenie, że to, co powiedziałem, nie miało ani ładu, ani składu, ale spojrzenie Lucasa mówi mi coś innego. Blondyn patrzy na mnie z kolejną porcją łez w oczach, przez moment utrzymuje kontakt wrokowy. Po kilku sekundach opada z powrotem na poduszkę i przeciera oczy dłońmi.
- Boję się - mówi w końcu, wplatając palce we włosy. - Boję się, bo mam dziewiętnaście lat i one wszystkie zwalają się na mnie za jednym ciosem. One, znaczy... Wszystkie te lata, które spędziłem w kłamstwie, zagrzebując gdzieś w kącie irytujące myśli, teraz rzucają się na mnie. To tak, jakby znalazły pieprzony megafon, Ross. Jakby nagle znalazły drogę do wszystkich atomów mojego organizmu i krzyczały, żebym w końcu to powiedział, ale ja nie mogę, nie umiem.
Odruchowo zaczynam poruszać palcami położonymi na żebrach, masując nimi skórę pod koszulką Lucasa w geście próby uspokojenia go.
- Mogę cię tylko zapewnić, że ulży ci w momencie, gdy powiesz to sam do siebie - mówię spokojnie. - Dopiero w momencie, kiedy będziesz w zgodzie z samym sobą, będziesz w stanie mówić o tym drugiej osobie.
Lucas postanawia mnie zaskoczyć. W mgnieniu oka unosi się do góry, jego ręce otaczają moje zesztywniałe ze zdziwienia ciało w pasie, jego twarz zagrzebana gdzieś między moją szyją a barkiem. Przez parę sekund nie ruszam się ani o milimetr, ale w końcu odwzajemniam uścisk.
Nie wiem, ile czasu mija, ale wsłuchuję się w jego nierówny oddech i słyszalne bicie serca przez dłuższy moment.
Siedem dni temu Lucas wszedł do pokoju przy boku Jamesa - co mnie trochę ucieszyło, bo mijał wtedy trzeci dzień bez mojego rodzeństwa w tym budynku - i nie odezwał się słowem. Przez cztery dni nie rozmawiał z nikim, a na spotkaniu dowiedzieliśmy się tylko tego, co już wiedzieliśmy, czyli jak ma na imię. Dopiero piątego dnia postanowił powiedzieć mi "dzień dobry", przez co niemal zakrztusiłem się herbatą. Usiadł naprzeciwko mnie w stołówce i zaczął rozmowę. Dowiedziałem się, że pochodzi z małego miasteczka niedaleko LA, jego ojciec hoduje indyki, ma dziewiętnaście lat i kocha motocross, sam zresztą usiłuje zdobyć sponsora, żeby przez motocross właśnie wybić się z tak zwanej przez niego "dziury". I to by było na tyle, jeśli nie liczyć drobnych szczegółów jak jego ulubiony napój czy smak chipsów.
- Ross. - Głos chłopaka wyrywa mnie ze wspomnień, które nage uświadomiły mi, że za cholerę nie znam przyczyny jego pobytu w psychiatryku. Postanawiam jednak odłożyć to na potem, mając jednak nadzieję, że zaspokoję swoją ciekawość przed dzisiejszym wieczorem, kiedy to w końcu wypuszczą mnie za metalowe bramy tego więzienia.
- Hm?
- Nigdy nie spytałeś, dlaczego tutaj jestem.
Magik, przysięgam. Albo myślałem na głos, nie daj Boże.
- Nie - przyznaję.
- Chcesz wiedzieć? - pyta, unosząc trochę głowę, żeby moja koszulka nie przytłumiała jego słów.
- Tylko jeśli ty chcesz o tym mówić.
Lucas wzdycha lekko i odsuwa się powoli. Poprawia się na łóżku tak, żeby siedział tuż obok mnie, jego prawe udo przy moim biodrze. Jego oczy patrzą w przestrzeń bez szczególnego punktu odniesienia, a po chwili czuję jego dłoń na mojej. Zaczyna muskać każdy z moich palców, raz po kolei, raz w zupełnie bez konkretnego porządku.
Domyślam się, że większość chłopaków na moim miejscu zabrałoby dłoń daleko od Lucasa i zaczęłoby go wyzywać od pedałów. Nigdy tego nie rozumiałem. Dlaczego chłopcy nie mogą się przytulać czy nawet okazywać sobie zwykłych, platonicznych gestów sympatii, a dziewczyny tak? Społeczeństwo jest niesprawiedliwe.
- Parę tygodni temu do mojego miasteczka wprowadził się Philip. - Lucas nie przestaje wpatrywać się w swoje palce kreślące wzory na mojej skórze. - Chłopak jak chłopak, nowy w szkole, nowy w mieście, teoretycznie nic specjalnego. Nie przewidziałem jednak odbiegu od scenariusza. Nie przewidziałem tego, że przypadkiem zostaniemy świadkami morderstwa, i tego, że... przypadkiem się... Że przypadkiem zacznie mi na nim zależeć bardziej niż na mojej dziewczynie. - Chłopak podnosi głowę i spogląda mi w oczy, lekki uśmiech wkrada się na jego usta. - Dużo się działo, moja rzeczywistość się zawaliła, a ja sobie nie radziłem. Więc jednego dnia poddałem się i... I pojechałem na najbliższy most, po drodze kupując pierwsze lepsze tabletki. Parę godzin później obudziłem się w szpitalu. A potem tutaj.
Głos chłopaka jest stabilny, ale w jego oczach znowu zbierają się łzy.
- Skoczyłeś? - pytam, zaciskając delikatnie moją dłoń na jego.
Lucas kiwa głowa nie przerywając kontaktu wzrokowego.
Przyciągam go do siebie z powrotem i otaczam rękoma.
- Będzie okay - szepczę, gładząc jego plecy. - Ten Philip... On wie, że tutaj jesteś?
- Tak - głos Lucasa jest przytłumiony przez moją koszulkę. - Był tu wczoraj.
- I?
- Nic. Rozmawialiśmy. Powiedział, że był zeznawać i złapali tego mordercę.
Kiwam głową.
Nie potrzebuję znać całej historii, jakoś specjalnie nie mam też ochoty. Nie sądzę też, żeby i on miał.
Przez długi czas trzymam go jeszcze w ramionach, szepczę słowa otuchy i zastanawiam się, co mogę dla niego zrobić. Niewiele, tak naprawdę.
Zasypiamy na jego łóżku, on wtulony w moją klatkę piersiową, a ja nie czuję się ani odrobię lepiej.

Chcę wyjść - to moja pierwsza myśl zaraz po przebudzeniu. Za oknem jest ciemno, więc zapewne nadal trwa noc, choć bliżej już do poranku
Naprawdę? To jest to, co chcesz naprawdę zrobić? Ha. To jest ostatnia rzecz, jaką chciałbyś teraz zrobić.
Chcę wyjść.
Walka z myślami, które pojawiły się znikąd, jest trudna. Ostatnie dni były trudne, raczej bez przemyśleń i bez jakichkolwiek oznak, że mam się lepiej.
Poważnie? Wyjdziesz i co? Kim będziesz? Do końca życia chcesz być tym, nad którym się użalają, bo jest słaby?
Ostrożnie, uważając na śpiącego Lucasa, wstaję z łóżka. Chcesz być tym, którego niańczą?
Czy chcesz więcej? 
Podchodzę do drzwi, klękam. Zrywam fragment cokoliku.
Chcę wyjść.
Okay? Ja chcę tylko wyjść. Mam już dosyć. Tak bardzo dosyć.


Laura

Dom Lynchów
Los Angeles


- Ja odbiorę! - Podrywam się ze stołu, na którym czekają gorące potrawy.
Droga do telefonu stacjonarnego w kuchni jest krótka, ale pełna przepychanek z Ratliffem. Śmiejemy się i zgadujemy kto to może być, on upiera się, że to pewnie cichy adorator, a ja, że może on zamówił pizzę i nie chce się przyznać.
- Halo? - mówię do telefonu i opieram się o ścianę. Rat staje na przeciwko mnie i wydyma wargę obrażony.
Wystawiam język w jego stronę.
- Państwo Lynch?
- Uh, tak. - Kiwam głową, mimo że mężczyzna po drugiej stronie telefonu tego nie widzi.
Za to widzi to rodzina Lynchów, wszyscy przy stole, ich oczy skierowane na mnie i Ellingtona. Od ponad kilkunastu minut czekamy na opóźniony przyjazd Rossa.
- Dzwonię w sprawie Rossa Lyncha.



[
so what are you waiting for?
cause someone could love you more
]




Przepraszamy za długą przerwę.
love, xx

3 komentarze:

  1. Wow. Przecudowny rozdział <3
    Tyle czekałam, aż w końcu... Już się nie mogę doczekać co dalej.
    Pozdrowionka :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Sto lat mnie już nie było na bloggerze.
    A szkoda, bo na Wattpadzie nie ma TAK DOBRYCH jak ten blogów/opowiadań
    Naprawdę, cudny rozdział.
    Czekam mocno na nexta

    (Nie będe się podpisywać tym żałosnym podpisem, lol)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj, ale mnie tu nie było. Cudo, aaah. Wielbię, kocham, martwię się o Rossa, chociaż nie słucham R5 dobre 2 lata to dalej tu jestem XDDD

    OdpowiedzUsuń