Strony

środa, 21 października 2015

14. "Can we forget what was broken and just say we'll be alright?"


Rydel

#8 listopada, Los Angeles
Szpital psychiatryczny


- Pomyśl życzenie, Rik.
Nie jestem pewna, dlaczego się uśmiecham.  Czy to dlatego, że razem z braćmi siedzimy przy stole? A może dlatego, że kucharki specjalnie dla Rikera przyrządziły babeczki, a w jedną wbiły świeczkę urodzinową? Babeczkę, na której widok mam ochotę uciekać? Ocieka kaloriami, straszą mnie.
Nie wiem, dlaczego się uśmiecham. Nie mam pojęcia. Ale to nie jest ważne. 
Uśmiecham się, bo mój brat ma urodziny i chcę się uśmiechać, żeby w jakimś calu sprawić mu przyjemność. Niech wie, że jest ze mną dobrze. Nie było wczoraj, pewnie jutro już też nie będzie, ale dzisiaj jest okej. Jest tak prosto i przyjemnie, jak powinno być. Uśmiecham się, bo tak.
To całkiem przyjemne. 
Wdech.
Wszyscy wstrzymują oddech, a Riker zdmuchuje małą świeczkę bez najmniejszego wysiłku. Już wcześniej zapalaliśmy ją kilka razy, bo niefortunnie gasła przy każdym, nawet najmniejszym powietrzu wypuszczanym z ust. 
Wydech. 
- Wszystkiego najlepszego, stary. - Rocky przytrzymuje najstarszego z nas w uścisku, rozpoczynając tym samym falę życzeń. Dosłownie. Wszyscy ci, którzy do tej pory nas skutecznie ignorowali, nagle zaczynają podchodzić do naszego stolika i ściskać Rika. Do tej pory myślałam, że mamy złą opinię w tym popieprzonym szpitalu. Ale najwyraźniej on jest wyjątkiem. 
Albo to tylko mnie uważają za arogancką sukę i wredną wariatkę. Hipoteza godna przemyślenia.
Bum. Bum.
- Chcemy ich zobaczyć!
- Ameryka musi wiedzieć! Dajcie nam ich!
- Proszę zachować spokój - słyszę poważny głos w głośnikach, który przedziera się przez stłumiony hałas. - Proszę opuścić ośrodek, nie są państwo upoważnieni do przebywania tu.
- Ludzie, uważajcie. - Bruce przedziera się przez grupkę ludzi, którzy zaciekawieni rozglądają się dookoła. - Oni zaraz tu będą.
Słyszę głosy zza drzwi stołówki, które ciągle narastają.
- Kto? - zapytałam.
Nie musiał odpowiadać.
Drzwi się otwierają.
Chaos.


Ratliff

#8 listopada, Los Angeles
Dom Państwa Ratliff


Poczucie beznadziejności, jakie panuje w moim życiu od ostatniego koncertu we wrześniu, stopniowo zanika. Na pewno jest go o wiele, wiele mniej, niż przed rozmową z rodzeństwem Lynch. Stopy mi się trzęsą na myśl o kolejnych odwiedzinach w ośrodku.
To niesamowite, jak bardzo zmieniają się w życiu priorytety i rzeczy, które sprawiają nam radość. Gdyby dwa miesiące temu ktoś spytał mnie, na co cieszę się najbardziej, co wywołuje u mnie euforię, odpowiedziałbym, że najwspanialszym uczuciem jest stać na scenie i widzieć setki fanów. A na co bym czekał? Na kolejne koncerty, na akustyki, na wydanie płyty.
Gdy kilkanaście dni temu zadzwoniła do mnie Stormie z pytaniem, czy chcę z nimi jechać w odwiedziny do psychiatryka, zamurowało mnie. Z jednej strony miałem sucho w buzi i nie potrafiłem wypowiedzieć słowa, a z drugiej – w mojej głowie zaczęło przelatywać nagle bilion myśli na sekundę, wszystkie przepełnione skrajnymi emocjami. Dominowało w nich szczęście. W tamtej chwili spokojnie mógłbym powiedzieć, że rzeczą, na którą cieszę się najbardziej, jest chociaż spojrzenie na resztę zespołu. W tamtej chwili poczułem się trochę jak fan, który nie może się doczekać spotkania ze swoimi idolami.
Nigdy nie pomyślałbym, że zespół stanie się tak ważną częścią mojego świata.
Ale kocham ich i nie mogę się doczekać kolejnej wizyty. Widok ich zmarnowanych, szarych twarzy, ale tak bardzo szczęśliwych na widok rodziców i mnie, był wart tachania instrumentów i plecaka z zeszytami oraz siedmiuset uderzeń serca na minutę.

Ja się pytam, gdzie podziały się te wszystkie piękne kreskówki. Dlaczego Disney i Cartoon Network wypuszczają teraz takie szmiry? Gdzie jest Kaczor Donald, Scooby, Edd, Chojrak i Kot Tom? Rzygać mi się chce, jak patrzę na komputerowe wersje Myszki Miki.
Od dobrych trzydziestu minut przeskakuję z kanału na kanał w poszukiwaniu jakiejś dobrej bajki na relaks, ale jedyne, co widzę, to podróbki „Młodych Tytanów” i setny remake starych seriali a’la „Czarodzieje z Waverly Place”. To się robi żałosne.
Nie pozostaje mi nic innego jak szukać uciechy w obserwowaniu gołych tyłków pawianów czy walkach godowych świnek morskich. Akurat to drugie może być ciekawe.
- Mamo, na którym są teraz kanały naukowe? – wołam, sięgając po kubek z herbatą z pokrzywy.
- Od sześćdziesiąt dwa! – Mama wychyla się zza framugi przejścia do kuchni i uśmiecha się szeroko. – Nie ma Scooby'ego, co?
- No nie ma – wzdycham. – Trzeba się edukować rozmnażaniem białych larw tasiemca. Wiesz, to ten program z rodzaju „mam nadzieję, że nie jadłeś właśnie obiadu”.
Mama śmieje się tylko i wraca do kuchni.
Rodzice odetchnęli z ulgą, gdy wróciłem z wizyty u Lynchów. Nie wiem, czy to przez mój urok osobisty, który świeci nawet wtedy, gdy przepłakuję noce, czy może przez szczęście na mojej twarzy odmalowane tak bardzo, że wyglądałem jak buldog, któremu ktoś dmuchnął suszarką w pysk. Kwestia gustu.
W każdym razie, znowu zacząłem mieć nadzieję, a co za tym idzie – wróciłem do żywych i to z klasą. Zaraz po wejściu do domu poślizgnąłem się na wycieraczce. To się nazywa niezapomniany dzień i wejście smoka.
Sześćdziesiąt dwa, powiadasz, mamusiu? Nie ma sprawy. Larwy, nadchodzę!
Szlag. Szóstka. Pieprzone wiadomości. Polityka kręci mnie równie mocno, co Nicki Minaj.
- Rydel, czy zechciałabyś może wziąć udział…? Spieprzaj! Ross, jak się… Dlaczego… Ile czasu jeszcze…
Wracam szybko do poprzedniego kanału. Rydel. Ross. Riker. Rocky.
Odstawiam z hukiem kubek na stolik. Nie obchodzi mnie wylana pokrzywa.
Widzę tłum reporterów. Jakiś pokój, potem korytarz w psychiatryku. Riker, Ross i Rocky wypowiadają pojedyncze słowa, coraz głośniejsze „spieprzaj” i „idź pan stąd”, przepychając się między ludźmi. Gdzieś widzę kitle pielęgniarek, fartuszki sprzątaczek.
Rydel. Gdzie jesteś, mała?
- Rydel, czy zechciałabyś…?
Kamera odwraca się gwałtownie, twarz blondynki zostaje złapana akurat wtedy, gdy wymyka się w pomieszczenia. Reporterka przytrzymuje ją za ramię.
- Odpierdolcie się ode mnie! – warczy Rydel, wyrywając się kobiecie. Włosy ma  nieładzie, rozwalony kok nadaje jej wyglądu perfidnie wyrwanej ze snu tygrysicy. - Nie mam zamiaru być dla was królikiem doświadczalnym tylko dlatego, że nie potraficie znaleźć sobie innego tematu! Srajcie się z tym waszym show biznesem!
I odbiega z płaczem.
Ujęcie twarzy reporterki. Zdziwienie, wściekłość, po chwili udawana powaga i sztuczny uśmiech.
Nagle zdaję sobie sprawę z tego, że klęczę przed telewizorem. Siadam na podłodze i wlepiam wzrok w ekran. Szukaj Rikera, proszę kamerzystę. Rossa. Rocky’ego.
Ale nie. Obiektyw wciąż podąża za uciekającą Rydel.
Wyświetlacz telewizora parzy opuszki moich palców.          
- Riker! Czy to prawda…?
- Niech mnie pani przepuści! – Kamera gwałtownie ukazuje mi najstarszego rodzeństwa Lynch.
Jest wkurzony. Wygląda jak wtedy, gdy mu zabraliśmy kij do hokeja, tylko w sto pięćdziesiąt razy gorszej wersji. Idący za nim, a raczej popychający go Rocky wygląda tak samo. Rossa nie widzę, cały obiektyw wypełnia mi twarz wściekłego Rikera.
- Czy to prawda, że Hollywood Records zerwali z wami umowę? – Jakiś reporter naskakuje na nich od tyłu i toruje przejście w drzwiach.
Słucham?
- Co? To jakiś absurd! – prycha Riker, próbując się przecisnąć.
- Dostaliśmy informację od samej wytwórni – naciska mężczyzna.
- Nic o tym nie wiem, a myślę, że zostalibyśmy poinformowani – syczy Rocky i odwraca głowę. – Ross!
- Idę, już i...! Spierdalaj! – Kamera trzęsie się i po chwili widzę praktycznie czołgającego się Rossa.
Udaje mu się wydostać z plątaniny rąk, nóg, kamer i mikrofonów, po czym rzuca się w stronę reszty braci.
- Czy Ross wróci do Disney’a?
- Co z „Austinem&Ally”?
- Jak myślicie, czyją winą jest utrata kontraktu z Hollywood Records?
- Czy zgodzilibyście się na wywiad dla ClevverTV?
Ross popycha kamerzystę, wrzeszcząc jak opętany. W tym krzyku słyszę wściekłość i płacz, jest on zmieszany z piskiem i łzami. Jakby blondyn chciał w tym momencie zniszczyć cały świat.
Widzę jeszcze Rydel wpadającą w ramiona jakiegoś chłopaka i sygnał się urywa.
Czerń i kolorowy pasek. „R5 UTRACIŁO KONTRAKT Z HOLLYWOOD RECORDS. CZY TO WINA ROSSA LYNCHA?”
- Ratliff? Co się dzieje? – głos mamy dociera do mnie jak zza ogromnego kanionu.
Mrugam parę razy i odsuwam dłoń od ekranu. Przyglądam się swoim palcom przez chwilę, po czym spoglądam na mamę. Jest zdziwiona i przestraszona.
Przełykam ślinę.
- Żebym ja wiedział, mamo.




Krótki, bo krótki, ale taki był i jest, co zrobicie. :')
Nie wiem, co powiedzieć. Ktoś to jeszcze czyta w ogóle? Wydaje mi się to być ciekawą historią. I zapewne jest. Nadal mnie jara. Nadal chcę to pisać.
Ale ani ja, ani Raff nie mamy kiedy.
Do tego dochodzą jeszcze problemy prywatne i wychodzi opóźnienie.
Przy okazji - przykro mi, ale nie będę pisać drugiego bloga. Co do mojej solowej kariery, to mogę tylko zapowiedzieć, że mam pomysły na oneshoty. Brak czasu ani ajdiji na bloga.
Przepraszam za błędy gramatyczne, brak okularów, ekran się maże.
Love you, Kaczątka,
Sparrow.

Cześć, Pingwinki. Mam nadzieję, że ten krótki rozdział rozświetlił ten szary dzień.
Pozdrawiam wszystkich, którzy zapierdalają dzień w dzień na 150% swoich możliwości i nie wysypiają się. Łączmy się, kochani.
Raffy

[cytat w tytule: "All Right"]






Ania & Martyna

5 komentarzy:

  1. Fantastyczny rozdział :)
    Oczywiście, że rozświetlił ten szary dzień ;)
    Ja też mam dużo do zrobienia, więc daje z siebie wszystko i poświęcam się wstając co 2 środę o 6:00 na kółko z matematyki.
    Pozdrawiam i czekam na next<3
    P.S. Pozdrowionka od Rikeroholic :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, jestem tutaj! *krzyknęła sama pośrodku opuszczonego bloggera, szukając kartek z kiepskim rozdziałami, które nadały by się na ognisko naprowadzające nieliczne jednostki, które również tu zostały*
    Czytałam poprzedni rozdział. Zanalizowałam go nawet (dwie strony A4). Z tych rozważań wyszło tyle, ze blog z pewnością gdzieś zmierza, ale nie wiem gdzie. Komentarz miałam zostawić juz dawno, lecz... nie wyszło mi.
    A ten zapowiada dopiero komentarz właściwy, który napiszę po szkole. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytając ten rozdział, byłam rozdarta (zresztą jak zawsze, gdy czytam wasze rozdziały) pomiędzy "jakie świetne pomysły na męczenie bohaterów!", a "idę się zwinąć w kłębek, nie mów do mnie, chcę płakać". Smutny Ellington. Smutny Ellington. Smutny Ellington to rzecz dla mnie tak nierealna jak paczka chipów niezawierająca powietrza. Smutny Ellington złamał mi serce. To niekanoniczne. To przerażające, jeśli Ellington jest smutny to jest naprawdę źle.
      Ale...moja sadystyczna natura mówi: brawo.
      Nie jestem w stanie napisać nic więcej. Smutny Ellington mnie zabił.
      Ale gif jest wspaniały.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  3. Hey Wam! :*

    Brak czasu jest chyba jeszcze gorszy niż brak weny na rozdziały. Rozumiem to, jednak mam nadziej, że mimo wszystko uda się Wam napisać tą historię do samego końca, bo to jest tego warte. Stworzyliście coś innego, oryginalnego i wielka szkoda by była, gdybyście zawiesiły bloga. Trzymam za to kciuki.

    Szczerze wątpię czy dziennikarze mieliby jak wtargnąć do szpitala. Mimo wszystko takie miejsca są dobre chronione i ochrona z pewnością nie pozwoliłaby im na zakłócenie spokoju pacjentów. Jednak stało się, stworzyłyście chaos, zdenerwowaliście Lynchów i wprawiłyście Ellingtona w prawdziwe osłupienie. Biedaczek nie wie teraz, co jest grane. Ciekawi mnie czy Hollywood Records naprawdę zerwało z nimi kontrakt, czy może jest to wymysł mediów. A jeśli tak, to czy nie powinny pierw przekazać tego zespołowi, a nie od razu lecieć do telewizji? Wszystko to jest pomieszane.

    Ściskam mocno!

    - matrioszkaa! xx

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziewczyny co z Wami? TEN BLOG JEST NAJLEPSZY! Jedyna historia która m pokazuje tą czarną stronę popularnosci. Dobra trafiłam na niego przypadkiem i przeczytałam wszystko za jednym razem ale czekam na ciąg dalszy. Jak tylko skończyłam ten od razu rzuciłam się na Wasze blogi(które swoją drogą też są super).Piszcie dalej bo idzie Wam świetnie. Styl pisania, tematyka i przede wszystkim ortografia jest na mega poziomie. Ja sama co prawda nie pisze ale uważam, że robicie to lepiej od niejednej blogerki a nawet pisarki które zajmują się tym "zawodowo". Tak więc kończąc to nieskladna wypowiedź piszcie proszę dalej i nie łamcie serduszek Waszym fankom.
    Dużo czasu i dużo weny życzy Wam anonimową fanka:)

    OdpowiedzUsuń