Ellington
15 listopada, Los Angeles
Park
Kiedy ktoś cię bardzo kocha, wszystko inne przestaje mieć sens. Życie jest drogą, drogą bez końca. Nawet po śmierci wciąż nią idziemy, tylko tego nie czujemy.
Idziemy, choć nie chcemy.
Idziemy, choć teoretycznie nie możemy.
Miłość jest specyficzną częścią naszej drogi. Czasem jest drogowskazem, czasem wybojem czy pęknięciem asfaltu, po którym stąpamy. Może być pozornie ślepym zaułkiem albo ostrym zakrętem, tudzież nawigacją, która nam pomoże lub zmyli. Wszystkim.
Ale miłość nigdy nie jest końcem. Jest wiecznie trwającym początkiem i nawet, gdy wydaje nam się, że widzimy tą ostatnią prostą, myślimy, że to już finisz, miłość pojawia się znowu, ale pod inną postacią.
Odpychamy ją. Nie chcemy jej, nie chcemy kolejnych problemów, chcemy to skończyć. Miłość to emocje, kłopoty, nieprzespane noce, zapisane kartki pamiętnika, poharatane ławki w parkach, zakazane pocałunki, walki o dziecko w sądzie, gorące noce, splecione dłonie, pieniądze, nerwy, łzy, zgniecione chusteczki, niewysłane listy... Miłość to zło i dobro. Życie i śmierć. Prawda i fałsz. Początek i... Początek.
Po prostu.
Po prostu.
Skręcamy w wąską uliczkę między dwoma garażami i wchodzimy na boczną dróżkę miejskiego parku. Często chodzę tym przejściem. Mało ludzi je zna, może tylko mi się tak wydaje. Samo w sobie jest skrótem, ale ja i tak zawsze wybieram okrężną drogę, żeby móc dłużej pomyśleć.
I coś mi się wydaje, że Laura też potrzebuje dzisiaj chwili dla siebie i swoich myśli.
Pamiętam dzień, kiedy zobaczyłem ją pierwszy raz po castingach do ''Austin&Ally''.
Tak właściwie, to był przypadek. Ross zaprosił nas do studia, żebyśmy spotkali całą ekipę, był tym strasznie podekscytowany. Szybko się zgrali, a poznanie się na swoich charakterach nie zajęło im dużo czasu. Więc przystaliśmy na jego propozycję, kiedy zaprosił nas na dzień wolny w nagrywaniu.
Akurat wychodziłem do łazienki, Calum zdążył nas wszystkich do siebie przekonać już po pięciu minutach rozmowy. Czekaliśmy tylko na Raini i Laurę. Nigdy nie byłem dobry w orientacji w terenie, tym samym potrafiłem zgubić się nawet w prostym korytarzu. Chyba trzeci raz przechodziłem go całego na długość, szukając upragnionych drzwi z narysowanym facetem na obrazku. Stary, gdzie jesteś? Pobite gary, już dawno wygrałeś w chowanego.
I wtedy zostałem z impetem uderzony wielką miotłą.
Laura była przerażona, przepraszała mnie wielokrotnie, choć to był tylko przypadek, bo zwyczajnie przestraszyła się i odruchowo grzmotnęła mnie mopem. Nie miałem jej tego za złe, nie szukajcie sarkazmu.
Gdy dowiedziała się, że to między innymi ze mną miała się spotkać, cała sytuacja zaczęła ją śmieszyć, mnie bawiła już od początku. Podaliśmy sobie dłonie i wspólnie ruszyliśmy do pokoju dziennego.
Wszyscy zakochali się w zarażającym uśmiechu Lau od samego początku.
I tak naprawdę, patrząc teraz po tym wszystkim, co razem przeszliśmy, wciąż nie mogę przeboleć faktu, że jej pozytywne nastawienie tak po prostu zniknęło. To nie było szybkie, nagłe. Zmiany były widoczne już od kilku miesięcy. Od kilku miesięcy coś się zmieniło, pomimo że tego nie zauważaliśmy. Rydel i jej ''drobne'' przestoje z posiłkami. Ross i opryskliwość. Laura i milczenie. Riker i papierosy. Rocky i coraz mniej śmieszne żarty. Wszystko było ich przeciwieństwami, nie pasowało do siebie. Ale nikt nie powiedział nic głośno.
Bo po co? Samo się rozwiąże.
Idę odwiedzić moich przyjaciół, moją rodzinę w szpitalu psychiatrycznym.
Tak, jasne. Nic się nie rozwiąże.
- Ludzie z miłości potrafią zrobić dziwne rzeczy… Ale chyba jeszcze dziwniejsze z jej braku.
Często obwiniam się w myślach, że jestem taki bezpośredni. Nie potrafię chować się długo z ciekawością, a już na pewno nie jestem cierpliwy. Ale Laury nie zraziło pytanie ''Co się z wami stało?''.
Co więcej - odpowiedziała i to nie byle jak.
Co więcej - odpowiedziała i to nie byle jak.
- Nieodwzajemniona miłość niszczy człowieka - mówię cicho. Jej smutny uśmiech utwierdza mnie w fakcie, że dobrze trafiłem.
Trafiony - zatopiony.
- To nie on sprawa mi ból - zaczyna spokojnie. - To moje myśli, które wokół niego krążą, uderzają mnie ostro co jakiś czas. Jakby ktoś wbijał mi plastikowe noże w serce. Stopniowo niszczą, choć pojedynczo wydają się być ''zerowym zagrożeniem''.
- Myślę, że i tak Ross sam w sobie to punkt, przez który jest ci przykro, niezależnie czy coś robi, czy nie.
- To nie on sprawa mi ból - zaczyna spokojnie. - To moje myśli, które wokół niego krążą, uderzają mnie ostro co jakiś czas. Jakby ktoś wbijał mi plastikowe noże w serce. Stopniowo niszczą, choć pojedynczo wydają się być ''zerowym zagrożeniem''.
- Myślę, że i tak Ross sam w sobie to punkt, przez który jest ci przykro, niezależnie czy coś robi, czy nie.
Uderzam stopą w kamień. Podskakuje, toczy się i na koniec zatrzymuje na środku chodnika niewzruszony, czekając na kolejnego kopiącego. Huh.
Wszyscy na coś czekamy.
Najczęściej na wybaczenie, co ostatnio zauważyłem. Mamo, nie chciałem tego zrobić. Kochanie, to nie tak. Nie mogłem inaczej, tato. Stary, nie to miałem na myśli. O Jezu, nie zauważyłem pani.
I za każdym razem kończymy tak samo.
Przepraszam, to się więcej nie powtórzy.
Ale skoro ciągle na noś czekamy, czekamy na wybaczenie, to czym będzie życie bez błędów, pomyłek i krzywdzenia? Niczym. A przecież mówimy, że nie zrobimy tego drugi raz. Nie powtórzymy się.
I tak to robimy. Świadomie lub nie. Błędne koło się zamyka.
- Co się stało?
Laura staje nagle, niespodziewanie. Ma zmieszanie i przerażenie wypisane na twarzy. Rozglądam się, nasłuchuję. Jesteśmy blisko bramy ośrodka. Cisza. Chodniki puste, nikt raczej dobrowolnie nie chodzi tymi ścieżkami.
- Laura, co się stało? - powtarzam się. Patrzy tylko w jednym kierunku, nie reaguje na nic.
Nagły szelest kartek. Rozglądam się jeszcze raz.
Znany mi dobrze zeszyt spada z kolan znanego mi dobrze blondyna. Ross nieprzytomnie wpatruje się w Laurę, siedząc na jedynej, starej i spróchniałej ławce w szpitalnym ''ogródku''. Mam wrażenie, że oboje nie mrugają, jakby zastygli.
- Nie można uciekać od problemów, Lau - mówię cicho. Dziewczyna dopiero po chwili przenosi swój smutny wzrok na mnie.
- Chyba, że ten problem ma metr osiemdziesiąt trzy, blond włosy i zakochaną w nim koleżankę z pracy.
Rusza do przodu, nie patrząc już na nikogo.
Wszyscy na coś czekamy.
Najczęściej na wybaczenie, co ostatnio zauważyłem. Mamo, nie chciałem tego zrobić. Kochanie, to nie tak. Nie mogłem inaczej, tato. Stary, nie to miałem na myśli. O Jezu, nie zauważyłem pani.
I za każdym razem kończymy tak samo.
Przepraszam, to się więcej nie powtórzy.
Ale skoro ciągle na noś czekamy, czekamy na wybaczenie, to czym będzie życie bez błędów, pomyłek i krzywdzenia? Niczym. A przecież mówimy, że nie zrobimy tego drugi raz. Nie powtórzymy się.
I tak to robimy. Świadomie lub nie. Błędne koło się zamyka.
- Co się stało?
Laura staje nagle, niespodziewanie. Ma zmieszanie i przerażenie wypisane na twarzy. Rozglądam się, nasłuchuję. Jesteśmy blisko bramy ośrodka. Cisza. Chodniki puste, nikt raczej dobrowolnie nie chodzi tymi ścieżkami.
- Laura, co się stało? - powtarzam się. Patrzy tylko w jednym kierunku, nie reaguje na nic.
Nagły szelest kartek. Rozglądam się jeszcze raz.
Znany mi dobrze zeszyt spada z kolan znanego mi dobrze blondyna. Ross nieprzytomnie wpatruje się w Laurę, siedząc na jedynej, starej i spróchniałej ławce w szpitalnym ''ogródku''. Mam wrażenie, że oboje nie mrugają, jakby zastygli.
- Nie można uciekać od problemów, Lau - mówię cicho. Dziewczyna dopiero po chwili przenosi swój smutny wzrok na mnie.
- Chyba, że ten problem ma metr osiemdziesiąt trzy, blond włosy i zakochaną w nim koleżankę z pracy.
Rusza do przodu, nie patrząc już na nikogo.
Rocky
17 listopada, Los Angeles
Szpital Psychiatryczny
- A teraz kładziesz palec serdeczny tu, a środkowy tu… o tak.. - Nakierowuję palce Melissy na właściwe progi lewą ręką, a prawą przesuwam jej kciukiem po strunach. Dźwięk jest czysty, niczym jej biała, luźna koszulka. W przeciwieństwie do mojej, szarej, uwalonej ostrym sosem. Było buritto na kolacje. Nieważne. – I to jest akord e-moll.
Dziewczyna śmieje się lekko i odgarnia włosy z twarzy, po czym odwraca głowę w moją stronę, przez co nasze twarze znajdują się centymetry od siebie.
- Ile jest tych chwytów?
- Tysiące – wzdycham. – Koniec na dzisiaj?
- Chyba tak, nadgarstek mi zdrętwiał. – Mel wykrzywia usta w podkówkę i brodą kiwa na swoją lewą dłoń. Przypomina mi się wielbłąd Aleksy, którego spotkaliśmy na Louder Tour w Izraelu. Wyglądał równie słodko, co ona teraz. Ale zaraz potem ocharkał Rikerowi spodnie i wciągnął apaszkę Rydel nosem. Przebiegły sukinsyn.
Zabieram prawą rękę z jej ramienia i odsuwam się kawałek, kładąc sobie gitarę na kolanach.
Nauka gry na gitarze była pierwszą rzeczą, która mi przyszła do głowy, gdy pomyślałem o tym, jak pomóc Melisie. Właściwie nie wiem nawet, co jej jest, ale mi muzyka zawsze sprawiała radość i stwierdziłem, że i na nią może zadziałać. I zadziałało. Jak na razie dziewczyna szybko i ochoczo łapie podstawy.
- Długo już grasz? – pyta Mel, gdy zaczynam szarpać za struny od niechcenia.
- Od małego, razem z braćmi. Szczerze mówiąc, to ja rozpocząłem ten cały szał – śmieję się. – Nauczyłem ich, potem zaczęli uczyć się sami. Rydel też próbowała, ale została przy pianinie i keyboardzie. I tak powstał zespół.
- Jest was czterech? – zgaduje dziewczyna, opierając się wygodnie o prawy podłokietnik kanapy.
- Pięciu. – Kręcę głową.
- Jeszcze jeden brat?
Zaciskam usta. Mimo upływu czasu, temat nadal jest dla mnie świeży i bolesny. Jak mógłby nie być?
Przez chwilę rozglądam się po pokoju dziennym, mój wzrok zatrzymuje się na sekundę na ekranie wyciszonego telewizora. Lecą jakieś nowe kreskówki, już nie ogarniam dzisiejszego Disney’a.
- Przyjaciel – odpowiadam w końcu, kładąc wszystkie palce na gryfie. – Ratliff.
- Ten co was odwiedził?
- Tak.
- A kim jest ta dziewczyna?
- Laura, przyjaciółka Rossa z planu.
Mel kiwa głową i wlepia spojrzenie w podciągnięte do piersi kolana.
Na parę minut zapada milczenie, podczas którego gram przypadkowe nuty z pamięci, nawet nie patrzę na gryf. Myślę o tym, jak się zmieniliśmy. Riker wydoroślał. Rydel zmądrzała. Ross… Ross już nie jest takim dzieciakiem, rozumie swój błąd. A ja? Ja chyba się jakoś uspokoiłem, wyciszyłem.
A ile się zmieniło? Trochę. Dużo. Wszystko.
Straciliśmy wiele, ale zyskaliśmy to, co najważniejsze. A właściwie odzyskaliśmy. Siebie.
- Dlaczego tu jesteś? – Melissa przerywa ciszę.
Patrzę na nią. Światło dochodzące z mrugającego ekranu telewizora tańczy na jej twarzy, wywołując przy tym radosne iskierki w jej oczach. Jest śliczna.
- Przez narkotyki – odpowiadam bez ogródek. Bo po co się z tym ukrywać? Nie wstydzę się tego, bo już nie biorę.
- Och. – Mel zaciska usta i odwraca głowę.
- Ej, spokojnie, to już skończony i luźny temat – śmieję się i szturcham ją lekko ramieniem. – A ty?
Rocky, zamknąłbyś się kiedyś, już ci to kiedyś Ell mówił. Nie ważne, że chodziło mu wtedy o moje odmienne zdanie na temat jego piżamy w słoniki. Zamknij się.
Dziewczynie rzednie mina, mruży powieki. Boli ją.
- Nie chcesz, to nie…
- Boję się – szepcze ledwo słyszalnie.
- Co? – baranieję. Okay, nie spodziewałem się takiej odpowiedzi. Jakiejkolwiek odpowiedzi się nie spodziewałem, tak właściwie.
- Boję się.
- Czego? – pytam już delikatniej, odkładając gitarę na kolana.
- Nie, nie, graj. To mnie uspokaja – mruczy Melissa, kątem oka spoglądając na instrument. Posłusznie zaczynam wygrywać kolejne akordy, które schodzą chyba na „One Last Dance”. – Boję się zasnąć.
- W sensie ciemności? – Nie rozumiem, jak przez coś takiego można wylądować w psychiatryku.
- Boję się tego, co może się stać, gdy będę spała.
- A co takiego może się stać?
- To, co wtedy.
I tyle. Nie odzywa się więcej, a ja jej nie popędzam. Wiem, że z niej tego nie wyduszę, jak zechce, to powie.
Gram pierwszy lepszy utwór, który przychodzi mi do głowy, a właściwie same akordy, bo tylko tyle pamiętam z tego, co usłyszałem w radiu.
- Dlatego tak wyglądam – odzywa się znowu dziewczyna. - Bo nie śpię. Prawie w ogóle. Mój organizm jest wykończony przez napady lękowe.
- Rydel mi coś mówiła, że chodzisz w nocy po pokoju – wtrącam, przypomniawszy sobie słowa siostry.
- Tak. – Mel kiwa głową. – Nie potrafię w nocy spać.
- Co się wtedy stało? – pytam mimo prób powstrzymania się.
- Wypadek.
- Wypadek?
- Tak, wypadek. Graj, co grałeś.
Wygrywam ponownie te same akordy, co przed chwilą. Już wiem, co to za piosenka.
- „Photograph” – mówimy równocześnie.
Uśmiecham się lekko, ale ona nie odwzajemnia gestu. Obejmuje nogi rękoma.
Zerkam na wiszący przy telewizorze zegar.
- Dwudziesta pierwsza, czas spać – mruczę sam do siebie.
- Nie – protestuje natychmiast Mel i podnosi głowę. – Nie chcę. Nie potrafię. – Jej twarz wykrzywia nagle grymas strachu. – A co jeśli oni znowu zginą?
- Kto? – nie rozumiem. Kucam przy niej.
- Mama. Tata. Mamo? – Dziewczyna zaczyna się kołysać, oczy ma coraz szerzej otwarte, a usta rozchylone, jakby zamarznięte. – Mamo. Mamo…
- Melissa? Mel. Mel! – Odkładam gitarę na kolana i przysuwam się do Melissy.
- Zostaw, nie dotykaj mnie! – piszczy, podskakując gwałtownie. – Oni ich zabiją! Mamo, uważaj… Tato. Tato, oni chcą nas skrzywdzi-ić…- chlipie, szurając nogami po kanapie, jakby chciała się z niej zczołgać.
Przez chwilę patrzę na jej nieudolne próby ucieczki, aż w końcu wyciągam rękę, obejmuję dziewczynę w pasie i przyciągam do siebie. Wyrywa się przez chwile i szarpie, ale nie pozwalam jej się ruszyć, nie zwracając uwagi na to, że instrument niebezpiecznie chybocze się na moich kolanach. Na wszelki wypadek zsuwam go powoli po nogach i zaraz ląduje na miękkim dywanie.
- Mel, ćśś… - mruczę prosto w płomienne, potargane włosy Melissy. Zaczyna płakać, nadal wijąc się w moich ramionach.
- Ciemność, nie chcę ciemności, nie chcę być sama – szepcze jak mantrę. Jej słowa mnie bolą, nawet jeśli nie potrafię zrozumieć sensu.
- Mel. Melissa… Ciemność nie jest problemem. Problemem jest samotność w ciemności. A ja tu zostanę.
- Oni ich krzywdzą, ja nie chcę… Nie-e chcę być… Oni skrzywdzą i mnie…
- Nikt cię nie skrzywdzi. – Zaczynam się lekko kołysać w przód i w tył, trzymając dziewczynę między nogami. – Ja tu zostanę.
Po kilku sekundach Melissa przestaje się rzucać i tylko już szlocha, tuląc twarz w mój obojczyk.
- Ćśś… - szepczę. Pociesz ją. Pomóż jej. Pospiesznie wyszukuję jakiejś piosenki, która mogłaby uspokoić sytuację, ale przerywa mi szurnięcie. Spoglądam w przejście prowadzące na korytarz.
Riker zamiera w bezruchu i patrzy na mnie zdziwiony. Po chwili zerka na szlochającą Mel, potem znowu na mnie i na nią. Uśmiecha się lekko pod nosem ze zrozumieniem, kiwa głową i odwraca się, uprzednio gasząc światło. Sekundę później już go nie ma.
Melissa syczy.
- Spokojnie, no już. – Pocieram dłonią drżące ramię dziewczyny. – Nie bój się. It’s alright to cry, even my dad does sometimes. So don’t wipe your eyes, tears remind you’re alive. It’s alright to die, ‘cause death’s the only thing you haven’t tried. But just for tonight hold on…
Dokładnie rok temu, 31 grudnia 2014 o godzinie 12 w południe opublikowałyśmy tu prolog.
My wracamy do życia, a wy spełniajcie marzenia. Pozwolicie, że przytoczymy słowa kolegi Ani, który namieszał trochę w jej ostatnich latach: "Po prostu rób to, o czym marzysz, wiesz, kieruj się sobą. Ja po prostu powiedziałem mamie, tacie i babci, i dziadkowi - słuchajcie, rezygnuję z ekonomii, chcę iść na Instytut Muzyki. I tak zrobiłem. Nie widzę siebie za biurkiem, widzę siebie na scenie."
Marzenia to nie sny, to plany moi drodzy. Nie musicie z nich rezygnować na rzecz pracy i ułożonej przyszłości. Wplećcie marzenia w rzeczywistość niewidzialną nitką.
Love, and happy new year.
Ja Wam życze, aby Wasze plany się spełniły, chyba, ze znajdą się piękne sytuacje, które mimochodem wplotą się w życie.
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział ♥
Cudowny rozdział czekam na następny i szczęśliwego nowego roku
OdpowiedzUsuńpamietnik-rossa-lyncha.blogspot.com
Świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńPodobał mi się ten fragment z perspektywy Rocky'ego.
Pozdrawiam i życzę Wam szczęśliwego Nowego Roku <3
Wow, się wczułam w ten rozdział, bardzo. Za bardzo.
OdpowiedzUsuńOne Last Dance dodaje klimatu, pokecam czytac scene Rocky- Melissa przy tej piosence.
Na prawde jest wtedy tak ummm! Idealnie!
Definitywnie, jest to jeden z lepiej opisywanych blogów jakie czytałam.
Jeden z ulubionych.
Czekam.
Szczęśliwego Nowego Roku!
-Wika aka ponczek
No po prostu MISTRZ! Więc tak siedzę sobie wczoraj w pracy i myślę sobie:"to dziś będzie rozdział!", wchodzę i jeszcze nie ma.... :( nudzi mi się... cóż taka praca. I wpadłam na genialny pomysł. Przeczytam bloga jeszcze raz. A co! I tak też zrobiłam, właśnie skończyłam. Rozdział jest fantastyczny i dobrze o tym wiecie:) podoba mi się relacja Rocky-Mel. Jemu też się należy trochę uczucia <3. Szkoda mi Ella, biedny cierpi a najmniej zawinił. I nie lubię Bruca, jest jakiś taki podejrzany. Nie chce powiedzieć skąd się tam wziął, raz mówi, że jest gejem potem całuje Rydel. Jest jak jakiś szpieg, tajemniczy i idealny za którym to każda leci bo wierzy ślepo we wszystko co się im powie. To chyba tyle. Jesteście genialne, piszcie szybko i czekam na nexta! 😁
OdpowiedzUsuńPs. W Nowym Roku życzę Wam, rozwiązania wszystkich problemów, dużo wolnego czasu i dużo weny! ;D
Jaki Rocky kochany������
OdpowiedzUsuńCzekam na next mam nadzieję że bd niedługo ^^
Wreszcie powoli wiadomo coś o Mel <3
OdpowiedzUsuńJak zaczęłam czytać to dostałam zawału, bo po przemyśleniach Ella miałam w głowie: "Błagam Was nie zabijacie go!", ale wszystko dobre co się dobrze kończy jeśli można tak powiedzieć o Czougu XD
Powodzenia w postanowieniach :)
Rozdział świetny!
OdpowiedzUsuńNareszcie dowiedzieliśmy się czegoś więcej o Mel. Biedna... Ten wypadek z rodzicami w ciemności musiał być chyba naprawdę tragiczny...
Coś czuję, że zaczyna się coś dziać pomiędzy Mel o Rocky'm...
Czekam z niecierpliwością na następny rozdział ;)