Rydel
15 listopada, Los Angeles
Szpital psychiatryczny
Marchewka. Dwadzieścia siedem kalorii w stu gramach. Ziemniaki. Osiemdziesiąt trzy kalorie w stu gramach. Bułka orkiszowa. Dwieście czterdzieści kalorii w stu gramach. Łyżeczka cukru. Siedemnaście kalorii. Kawa. Dwie kalorie. Mleko w kawie. Dziesięć kalorii. Suma, suma, suma. Co tam jeszcze było? A śniadanie? Ile tego było na śniadanie? Jabłko, około siedemdziesiąt kalorii, płatki owsiane i musli, czyli... Chuj wie.
Źle. Źle jest, bardzo źle.
- A co ty tutaj robisz, Rydel?
Mrużę oczy pod wpływem nagłego dopływu światła i odwracam głowę w kierunku wejścia do pomieszczenia. Agatha staje wpół kroku i mierzy mnie spojrzeniem.
Razem będzie około pięćset kalorii. Dużo. Za dużo.
- Matko święta, jak ty wyglądasz... - Kobieta podchodzi do mnie, zamykając za sobą drzwi.
Wyjdź, krzyczę w myślach, ale w rzeczywistości moja twarz nawet się nie porusza. Jestem odrętwiała po płaczu.
Co z tego, że jesteś odrętwiała, gdy ociekasz tłuszczem? Pięćset kalorii, a dopiero jesteś po obiedzie, przed tobą jeszcze pół dnia.
Sprzątaczka siada obok mnie, tuż przy kartonie ze szmatami, i przyciąga mnie do swojej piersi.
Nie chcę tego, odrzucam od siebie debilny odruch, ale nawet ułamka sekundy nie zajmuje mi wtulenie się w Agathę niczym w matkę. Czuję, jak napływa kolejna fala łez.
Gruba, gruba, gruba.
- Co się stało, Delly? - pyta spokojnie, a jednocześnie troskliwie.
Jak zawsze opanowana i gotowa pomóc.
Chciałabym być taka, jak ona. Bezinteresowna, życzliwa, odważna, wytrwała.
Ale jak na razie tchórzliwe gówno ze mnie.
Na dodatek tłuste i brzydkie.
- Chodzi o tego chłopca? - mówi dalej kobieta, gdy nie odpowiadam.
Kiwam głową, chociaż chcę nią pokręcić. Wyrzuciłabym z siebie wszystkie kalorie i całe świństwa, którymi mnie faszerują, ale czasem lepiej zwalić na inny powód. Równie prawdziwy.
Być może za długo trzymam w sobie emocje, niepotrzebne i wyimaginowane problemy.
- Mogę cię o coś spytać? - znowu odzywa się Agatha. Ponownie kiwam głową. - Jak ma na imię ten młody mężczyzna, który przyszedł was odwiedzić?
Ku własnemu zdziwieniu parskam śmiechem. To pewnie reakcja na "mężczyzna".
- Ratliff młodym mężczyzną? - mruczę, wycierając nos w rękaw wyświechtanej bluzy Rikera. - Przepraszam, rozbawiła mnie pani.
W momencie wypowiedzenia tego nazwiska w mojej głowie wybucha niespodziewanie tornado myśli. Przed oczami znowu widzę Ella, ale jest to smutny widok - zmartwiony, z podkrążonymi oczami, poszarzałą skórą. To nie jest Ellington, nie taki, jakiego znałam. To Ellington, którego doprowadziłam do takiego stanu. Doprowadziliśmy.
Robi mi się smutno, łzy ponownie zbierają się do podróży po moich policzkach.
- Wydawał się być bardzo sympatyczny.
- Tak, Ratliff to bardzo dobry przyjaciel - przytakuję. Kąciki ust unoszą mi się mimowolnie, nie mogę ich ani powstrzymać, ani ściągnąć do wyjściowej pozycji, żeby utworzyły wyraz twarzy nieczułej szmaty. Jakkolwiek to brzmi.
- A Bruce?
- Bruce to... - zacinam się. Kim on właściwie dla mnie jest? Czy jestem nim zauroczona? Tą buźką grzecznego, ułożonego chłopca? W czym on jest lepszy od Ellintona? I dlaczego ja ich w ogóle porównuję? - Kolega, chyba.
- Wiesz, Rydel... - wzdycha kobieta, obejmując mnie mocniej ramieniem. Wtulam się w nią jeszcze bardziej, sen zaczyna morzyć moje zapłakane oczy i wycieńczony umysł. - Moja wnuczka często ogląda taki serial, jeden z tych dla młodzieży i dzieciaków. Była tam pewna piosenka, która mimo swojej infantylności wpadła mi w ucho. Chcesz wiedzieć, jak brzmi? - Kiwam głową, czując, że zaczynam zasypiać. Przyda się kołysanka na zszargane nerwy. - Pozwolisz, że trochę podpasuję tekst. He'll be someone who is lovely... - Głos Agathy jest miękki, wręcz stworzony do śpiewania dzieciakom na noc. - Someone wonderful and true...
Uśmiecham się mimowolnie i otwieram lekko usta.
- The kind of boy who makes me smile even when I'm feeling blue...
Czuję dłoń głaszczącą mnie po głowie.
- When it's meant to be you go kinda crazy, meant to be you forget your own name...
Zimny, porywisty wiatr targa moim wychodzonym ciałem z minimalną ilością tłuszczu, który mógłby uchronić mnie przed chłodem. Idąc coraz lepiej znanym mi korytarzem, czuję nurzące mnie zmęczenie. Sen morzy mi oczy, powieki opadają, kroki są przeciągane bardziej niż zwykle. Gdyby nie towarzysząca mi Agatha, zapewne przysnęłabym gdzieś tu na podłodze, ale trzeba trzymać fason. A w każdym razie jego ostatki. Staram się o czymś myśleć, uruchomić mózg, ale on już spokojnie drzemie. Zdradza mnie, fajfus wredny. Na szczęście wrok jedynie drzemie, bo szybko i dość sprawnie dostrzegam drzwi do mojego pokoju. Nieświadomie chyba przyspieszam kroku, bo dotarcie do nich zajmuje mi moment.
Finalnie opieram się wycieńczona płaczem i nadmiarem emocji o framugę i spoglądam na zmartwioną kobietę.
- Dziękuję. - Uśmiecham się. Agatha kiwa głową, odwzajemniając uśmiech. Jej poznaczona latami, przejściami i troskami skóra wydaje się być promienna mimo wszystko. Jakby jej misją było trwanie stale w dobrym humorze. Mimowolnie rozglądam się po korytarzu, zerkam na każde drzwi z osobna i jedyne - jakże pięknie zakratowane - okno. Zatrzymuję spojrzenie na jednych z nich, chociaż niczym się nie wyróżniają. - Za co on tu jest? - pytam, choć wcale tego nie planowałam. Jest to jedno z tych pytań, które wychodzą nam z ust nieproszone, nawet nie przechodząc nam przez myśl. Jedno z tych, które nas dręczą - choć nie znamy lub nie chcemy się przyznać do przyczyny tego dręczenia - i szukają ujścia, delikatnie skrobiąc nasze nerwy, chowając się po kątach, skradając się, irytując, by w końcu dopiąć swego i uciec, odejść bez zapowiedzi.
- Nie wiem, czy powinnam to mówić. - Agatha zakłada za ucho posmo, które śmiało się wymsknąć ze starannie upiętego koka. Widzę po niej lekką niepewność, ale znika zaraz zastąpiana przez krótki oddech.
- Przeżyję chyba jego biseksualizm i kochliwość w choinkach świątecznych - próbuję bezsensownie zażartować, ale nawet mnie nie śmieszą te słowa. Ogarnia mnie z lekka zażenowanie, ale ciekawość odpycha je w kąt.
- Wiesz o tym, że on ma siostrę? - Sprzątaczka przygląda mi się dokładnie, jakby upewniając się, czy potrafię przyjąć informację. Kiwam głową. - Jest teraz w szpitalu.
- Mieli wypadek? - zgaduję.
- Ona miała. A właściwie nie wypadek. - Kobieta zaciska lekko usta. - Prawie zginęła z rąk swojego brata.
Nie.
Próbował ją zabić? Nie wierzę. To na pewno błąd w śledztwie. Nim jednak udaje mi się wydusić z siebie słowo, Agatha dorzuca jeszcze jedno zdanie.
- To był gwałt bliski morderstwu.
Mur.
Z mojej twarzy został jedynie mur. Ciężki, niewzruszony mur.
Kiwam głową odwracam się, naciskam klamkę i jestem już w pokoju.
Dość. Dość. Dość.
Bezwładnie opieram się o ścianę i zsuwam po niej na podłogę. Tysiące myśli nagle naciera na mój mózg, perfidnie i po chamsku go budząc. Rozjuszony wyrywa się ze snu. Przyglądam się swoim dłoniom. Oglądam kostki i ścięgna, zaznaczone żyły na papierowej skórze. Czerwona płachta. Przyglądam się swoim rękom i nogom odkrytym przez krótkie, dresowe spodenki.
Dość.
Czas wyprowadzić anoreksję na spacer.
- Rydel, co się dzieje. Rydel, do cholery, spójrz na mnie!
Jego dotyk parzy, jego spojrzenie boli, jego obecność irytuje, niech mnie zostawi, błagam, błagam. Odejdź.
- Puść mnie! ZOSTAW MNIE! - Wyrywam się, nie pozwalam myślom na uspokojenie się, nie pozwalam oczom na zobaczenie jego twarzy.
Jego dłonie zaciskają się boleśnie na moich przedramionach. Przyciska policzek do moich włosów. Jego siła mnie nie zachwyca, od tego momentu zaczyna mnie przerażać.
- Uspokoisz się, czy mam to rozegrać inaczej?
Jestem zła, roztrzęsiona, chcę uciec. Boję się.
- Spierdalaj ode mnie - warczę. Głos mi się trzęsie. - Już nigdy więcej mnie nie dotykaj.
- Jakoś tydzień temu ci to nie przeszkadzało - mówi z cwanym uśmiechem i spojrzeniem, w którym niewinne pożądanie zmienia się w dzikość. Teraz to widzę.
Przestań. Nie nie nie.
Nie chcę pamiętać. Chcę wykasować wszystkie wspomnienia, kiedy te dłonie mnie przytulały, ocierały moje łzy, głaskały po włosach.
Te same dłonie, które wcześniej szarpały jego wyrywającą się siostrą, tak samo, jak mną teraz.
Historia lubi się powtarzać.
Mam łzy w oczach, kiedy zaciskam zęby na jego szyi, tam dosięgam najdalej. Bruce odskakuje z krzykiem, to sekundy, a ja biegnę i biegnę, bo te sekundy mi wystarczają, żeby uciec od niego. Od nich wszystkich.
Rocky, przepraszam. Powinnam zostać, żeby wreszcie wydobyć z ciebie informacje na temat tych nocnych wizyt u Melissy. Chciałabym przez chwilę zapomnieć o tym szajsie, w którym siedzimy i znów usiąść razem na łóżku i posłuchać tych prozaicznych obaw, których zawsze dostajesz, gdy w grę wchodzi jakaś dziewczyna. Pytałbyś mnie o rady, a ja poczochrałabym cię po włosach. Dostałbyś zastrzyk dobrej energii, zaprzyjaźnił się z nią bliżej, i nawet jeśli zerwalibyście po jakimś czasie, znowu przyszedłbyś do mnie. Na to samo łóżko, żeby wypłakać się w moje ramię.
- Puść mnie! Chcę stąd wyjść, słyszysz?! - wyrywam się.
Riker. Myślałam, że dam sobie radę. Że poradzę sobie z tym wszystkim, że my poradzimy. Ale ja już tak dłużej nie chcę. Nie umiemy sobie pomóc. Nie mogę zabierać ci kolejnej paczki fajek, kiedy ty będziesz wciskał mi nadgryzioną suchą bułkę, której nie zjadłam na śniadanie. Bo kiedy byliśmy w domu, mała dawka hipokryzji była dopuszczalna. To było okej. Ale teraz nie chcę tak żyć. Bo tutaj nie ma nikogo, kto hipokrytą by nie był.
- Kurwa mać, zostawcie mnie wszyscy w spokoju!
Zawsze ci powtarzałam, że kiedyś staniesz na naszym miejscu, Ross. Na miejscu swojego rodzeństwa. Zaczną cię przerażać obowiązki dorosłych, stawianie podpisów pod umowami, dotrzymywanie słowa. Myślałam, że ten moment przełamania nastąpił, kiedy pierwszego dnia na planie stałeś się Austinem Moonem. Ale to nie było to. Wciąż byłeś tym uroczym chłopcem, który wszystkich czarował. Któremu wszyscy wybaczali drobne spóźnienia, zapominanie tekstu, jakieś niedociągnięcia. Nie wiem, kiedy dokładnie się zmieniłeś, ale pewne jest to, że to nie był moment. Ciąg jakichś zdarzeń do tego doprowadził, a ja powinnam zostać, żeby się dowiedzieć, co konkretnie się stało i żeby ci pomóc.
Nie potrafię, kurwa, ja już nie potrafię.
Nie potrafię być waszą siostrą.
- Przepraszam - płaczę, warczę, krzyczę. - Tak bardzo Was przepraszam.
Stoję przy głównym wejściu do szpitala, opieram się o kontuar recepcji, przy której już nikogo nie ma, bo godziny pracy już dawno się skończyły. Patrzę na moich braci, których zapewne podrapałam, pogryzłam, pokopałam, tylko po to, żeby uwolnić się z ich objęć. Nie ma siły, która by mnie tu zatrzymała.
Czas zrobić to samo z ochroniarzami.
Oni wiedzą, że chcę uciec i czują, że mi się uda.
Bo tym razem się uda. Na pewno.
Naciskam klamkę, wybiegam na zewnątrz, alarm się włącza. Sekundy, zanim strażnicy zbiegną.
Słyszę krzyki, obracam głowę na ułamek sekundy.
Biegną.
Moi bracia.
A ochroniarze za nami.
Inteligentni ludzie nie chorują - oni są tylko wyłączani na chwilę z obiegu. ~ Raffy.
Hej, haj, heloł. Zaczynamy dzisiejszą noc takim oto rossdziauem. Niekoniecznie wiem, co tu napisać, a nie chcę pisać wiele, bo chyba wybiłabym was z rytmu swoimi jakże niesamowitymi sentencjami i sucharami z szamba rodem.
Tak więc endżoj dys rosdziau, a Ania wraca w obieg praca-próba-dom-siłownia (on repeat). W niedzielę mam premierę spektaklu. Ganiam w czepku i trykociku. Może nawet dodam zdjęcie na aska, jak ładnie poprosicie. A co, szalejemy.
Love ya, Ducklings <3
Fantastyczny rozdział :)
OdpowiedzUsuńRydel uciekła - wow!
Fajnie, że dziś całość oczami Rydel. Bardzo ją lubię.
Pozdrawiam i czekam na next <3
Cudo <3
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział :*
OdpowiedzUsuńBardzo lubię Rydel <3
Czekam na następny
A i zapraszam na mój
pamietnik-rossa-lynch.blogspot.com
Oooo tak! W końcu! Uwielbiam ten moment kiedy po raz kolejny w ciągu dnia sprawdzam czy jest rozdział i JEST! I od razu dzień staje się lepszy;)
OdpowiedzUsuńA co do rozdziału to: wiedziałam że coś jest nie tak z Brucem, wiedziałam. Nie lubię go od początku.
Ucieczka-Chcę wiedzieć czy im się uda. TERAZ :D
Uwielbiam Was!
Czekam na więcej i wiecej !
Mam ciarki, jejku.
OdpowiedzUsuńBruce, przecież on się podobał Rydel. mam ochotę go zabić.
Nie chcę, żeby Rydel znów zostawiła rodzeństwo, odwróciła się od nich, jak na początku. Chcę, żeby pomagali sobie wyjść ze swoich bagien. Kurde. Ten blog mnie niszczy, a mój komentarz nie ma sensu chyba, przepraszam, nie umiem dziś pisać.
Ojeju, ten rozdział jest taki wzruszający i smutny...
OdpowiedzUsuńNaprawdę, jestem pod wrażeniem aż takim zdolności pisarskich! Gratuluję wam dziewczyny!
Zastanawiało mnie, co takiego zrobił ten Bruce i tu się okazuje, że zrobił coś takiego własnej siostrze, tego się nie spodziewałam...
Żal mi Rydel tak strasznie, szczególnie dlatego, że sama wiem jak to jest liczyć obsesyjnie każdą kalorię, sama kiedyś się odchudzałam i to była prawdziwa katorga, obsesja i nienawiść do swojego ciała. Wprawdzie ja do psychiatryka nie trafiłam, ale wiem doskonale o co chodzi. Rozumiem ją.
Mam nadzieję, że bracia jej pomogą i w ogóle, że oni wszyscy przezwyciężą wszystkie przeszkody.
Nie mogę się doczekać następnego rozdziału <3
Super rozdzial!
OdpowiedzUsuńZblokowałam się i nie mogłam tego przeczytac, ale przeczyatlam!
Delly, nie jestes tłusta.
Delly uciekniesz.
Delly uda Ci się.
Delly daj juz spokoj...
Delly połóż się i lez.
Delly śpij, kochanie, śpij...
-Wika aka ponczek